piątek, 27 grudnia 2013

number sixty five



Wstając z łóżka natknęłam się na jakąś ulotkę, która leżała na podłodze. Na obrazku widniał jakiś budynek, a w środku była mowa o jakiejś szkole, wtf? Co to robi w moim pokoju? Zgniotłam papier, wyrzucając w kąt pokoju i zeszłam do kuchni, gdzie siedział ojciec.
- Dobrze, że jesteś – odezwał sie, przysuwając mi pod nos tą samą kartkę, którą przed chwilą zgniotłam. Posłałam mu pytające spojrzenie. – Popatrz na datę – dodał z uśmiechem.
Przeskanowałam wzrokiem to, co było napisane na ulotce i ponownie na niego wejrzałam.
- Pakuj się – powiedział, odchodząc od stołu.
- Co? – spytałam zdziwiona.
- Trochę dyscypliny dobrze ci zrobi.
W odpowiedzi zaczęłam się śmiać.
- To jakiś żart?
- Jutro rano masz pociąg, dopilnuję, żebyś się na niego nie spóźniła – dodał, biorąc klucze z mebli i wyszedł z domu.
To są chyba jakieś jaja.
Wróciłam do swojego pokoju i szybko się ubierając, również opuściłam dom, udając się w kierunku posiadłości chłopców. Otworzyłam sobie drzwi i głośno nimi trzasnęłam, dając im tym samym do zrozumienia, że mają gościa.
- Kurwa! – usłyszałam z góry. Tak, to był Styles. – Sam? To ty?! – po chwili zszedł na dół i popatrzył na mnie wściekłym wzrokiem. Posłałam mu pytające spojrzenie. – Wole chłopców, kurwa? – zapytał ze złością, a ja zaczęłam się śmiać.
- Sam to teraz powiedziałeś – zaśmiałam się i poczłapałam do salonu, gdzie siedziała reszta zgrai One Direction. Siadłam obok Louisa na kanapie i zaczęłam się wpatrywać w telewizor. Standardowo oglądali jakieś badziewia na Disney Channel.
- Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał Hazza, pojawiając się tuż przede mną, zasłaniając mi tym samym telewizor.
- Weź no posuń to grube dupsko, bo nic nie widzę! – krzyknęłam, rzucając w niego popcornem, który pałaszował Tommo.
- Ja cię kurwa zaraz posunę – zaczął się drzeć i wysypał na mnie całą miskę popcornu. Pojebany?
- Eeeeej – zawył Lou. – Dopiero, co go zrobiłem! – oburzył się.
- Ty idioto! – ryknęłam, chcąc się podnieść z kanapy, ale ten mnie przygwoździł całą swoją masą ciała i zaczął okładać poduszką. Piszczałam, krzyczałam i chciałam się jakoś bronić, ale przycisnął mi ręce do kanapy i tyle się mogłam ruszać. – Złaź ze mnie, ile ty ważysz?! Nie mogę oddychać! – darłam jape na cały dom.
- Chuj mnie to boli! – krzyknął.
- Dobra dzieci, koniec tej szopki – do akcji wkroczył Daddy Direction, biorąc ode mnie Hazze, dzięki czemu znów mogłam oddychać.
Lokaty skarcił mnie wzrokiem i biorąc głęboki wdech ulotnił się do kuchni. Zaraz po tym usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Standardowo nikt nie otworzył, więc owa osoba musiała sobie troszkę poczekać, ale w końcu Styles ruszył dupę i poszedł ją wpuścić. Usłyszałam przesłodzony to przesady głos, który należeć może tylko do jednej osoby…
- Możesz mi to wytłumaczyć? – pisnęła, rzucając czymś w niego. Odwróciłam głowe i spostrzegłam, że była to wydrukowana kartka artykułu z gwiazunii. Zaśmiałam się w duchu.
- Nie tutaj – mruknął i pociągnął ją do jakiegoś innego pomieszczenia.
- Ej właśnie – odezwałam się. – Ja tu po coś przyszłam.
Chłopcy posłali mi pytające spojrzenia.
- Miałam wam o czymś powiedzieć.
- O czym? – spytał Zayn.
W odpowiedzi rzuciłam im ulotke, którą dostałam od ojca. Ci przeskanowali wzrokiem tekst i popatrzyli na mnie zdziwieni.
- Wow – skomentował Louis. – Twoi starzy cię nienawidzą.
- Ta – westchnęłam.
- Moim zdaniem taka szkoła wojskowa to już lekka przesada, nawet jeśli chodzi o ciebie – odezwał się Liam.
- Nawet jeśli chodzi o mnie? O dzięki – uśmiechnęłam się sztucznie, wstając z miejsca. – Chcecie coś do picia? – spytałam, na co ci pokiwali przecząco głowami. Udałam się do kuchni, a tam zastałam obściskującą się patologię. Widać się pogodzili. Zmierzyłam te lafiryndę wzrokiem od góry do dołu i stwierdziłam, że z takim ryjem to moja babcia przed wojną wstydziłaby się gnój wywalać. Wstawiłam wodę na herbatę i czekałam aż się zagotuje, zerkając z obrzydzeniem na tamtych, w ogóle nie słuchając o czym rozmawiają, ale przypadkiem usłyszałam wyrzuty Caroline w stronę Hazzy:
- Ale kochanie, ty wcale nie jesteś romantyczny… - mruknęła ze smutkiem w głosie.
- Jak to? Przecież kupiłem ci ziemniaki – coś mi się wydaje, że on jeszcze nie wytrzeźwiał.
Walnęłam się z otwartej w czoło i zalałam wodę, słodząc sobie herbatę, by jak najszybciej stąd wyjść.
- Mieszaj głośniej, niech sąsiedzi wiedzą, że mamy cukier – skomentował Styles.
- Zamknij się – popatrzyłam na niego krzywo.
- Coś cię boli?
Czy coś mnie boli? Tak, Styles mnie boli. Jeśli wbije mu widelec w oko to będę miała kłopoty? Nie ogarniałam co tu się w ogóle dzieje. Trampki na obcasach, herbata z solą, Hazza z nią. To tylko jedne z wielu przykładów beznadziejnie dobranych całości.
Wyminęłam go bez słowa i wróciłam przed telewizor, siadając ponownie obok Louisa.
- Więc… - zaczął Zayn. - Co zamierzasz zrobić?
- Nie wiem – wzruszyłam bezradnie ramionami, robiąc łyk herbaty. – Ale na pewno tam nie pojadę, nie ma opcji.
- Czyli?
- Czyli… Niall? – popatrzyłam na Blondaska. – Jutro jedziesz do Irlandii, tak?
- Umm, tak – odparł niepewnie.
- Chyba przystanę na twoją propozycje.
- Jaką propozycje? – w salonie nagle pojawił się Hazza.
- Poudajesz moją dziewczyne? – ucieszył się Horan.
- Rodzice będą myśleli, że jestem w tym całym więzieniu, podczas gdy będę sobie czilować w Mullingar, jasne że poudaje – odparłam, jak gdyby nigdy nic.
- Serio? – Styles obdarzył nas żenującym spojrzeniem. – O co w ogóle chodzi?
- Oh, nie martw się Harry, jak będziesz chciał uciec od tej swojej wiedźmy to będę na ciebie czekać – puściłam mu uwodzicielsko oczko, podając tą głupią ulotkę, by zapoznał się treścią dołączoną do… nieważne.
- Dobra Sam, jutro rano wyjeżdżamy.
- Wpadniesz po mnie na dworzec? Ojciec mnie odwiezie na pociąg, chcąc mieć pewność, że nigdzie nie uciekne…
- Nie ufa ci?
- Nie.
- Słusznie.
- Wiem.
- A co potem? – zapytał Zayn.
- Kiedy potem?
- Wiecznie w Irlandii siedzieć nie będziesz.
- Nieważne, pomyśle o tym później.
- Możemy coś kupić – rzucił, spoglądając na chłopców, którzy pokiwali twierdząco głowami.
- W sensie?
- Taki drugi dom, w razie gdyby ktoś chciał pobyć sam, czy coś. Gdzieś za Londynem, ale niezbyt daleko.
- Wembley? – rzucił Liam. – 11mil stąd.
- Nieeee, tylko nie tam – sapnął Malik.
- Czemu nie?
- Bo… taka jedna… no wiesz, ona.
- Co za ona? – spytałam zdezorientowana.
- Ah tak – Hazza zaczął się histerycznie śmiać. – No weź Zayn, nie chciałbyś odświeżyć tej znajomości?
- NIE.
- To może Mitcham? – Louis popatrzył na nas pytającym wzrokiem.
- To wieś? – spytałam.
- Miasteczko.
- Nie chce miasteczka, chce miasto – oburzyłam się.
- Nie ty tu decydujesz – uśmiechnął się ironicznie Styles, na co mentalnie go skarciłam.
- Zajmę się kupnem – zaoferował Liam.
- Ekstra – klasnęłam radośnie w ręce.
- Co ty byś bez nas zrobiła – pokiwał głową Tomlinson, na co ironicznie mu przytaknęłam.
- Znaczy że co, szykuje się parapetówka? – wyrwał się ucieszony Styles.
- Kupie alko! – ryknął Malik.
- A ja żarcie – rzucił Horan.
Wspólnie mieszkanie? Znów? Dopiszę to do listy naszych najgłupszych pomysłów. 

_________________

dzienkóweczka dla stałych komentatorów za motywacje do dalszego pisania i życzem pijanego sylwka dla wszystkich czytających, NIE ZRÓBCIE WIOCHY

poniedziałek, 16 grudnia 2013

number sixty four



Przepychałam się przez tłum nieznanych mi ludzi w poszukiwaniu kogoś znajomego. To był  jednak zły pomysł, żeby pozwolić ludziom przyprowadzić kogo chcą, poważnie, nie znałam większości.
- Sam! – usłyszałam znajomy głos. Nareszcie. Odwróciłam się i zobaczyłam idącego w moim kierunku Nialla.
- Co tam? – spytałam, przekrzykując muzyke.
- Znalazłaś mi kogoś?
- W sensie? – nie bardzo rozumiałam o co mu chodzi.
- Udawaną dziewczyne? Gadaliśmy o tym rano, pamiętasz? Nie mów, że jeszcze wtedy byłaś pijana. Serio, wciąż cię trzymało? – popatrzył na mnie zawiedziony, że będzie musiał mi od nowa wszystko tłumaczyć.
- Nie – oburzyłam się. -  Nie znalazłam jeszcze, sory Horan – rzuciłam i ruszyłam w kierunku kuchni, by się czegoś napić.
- Heeeej – zawył zawiedziony, że go olałam i zginął mi gdzieś w tłumie.
Nalałam sobie soku do szklanki i przyłożyłam szkło do ust, mało się nie zakrztuszając napojem, gdy zobaczyłam osobę, której spodziewałam się tu jako ostatniej. Podeszłam bliżej i szturchnęłam ją w ramie, by na mnie wejrzała.
- Nie pomyliłaś przypadkiem imprez? – wejrzałam na stojącą ma wprost mnie Caroline. – My tu nie gramy w bingo.
- To podobno otwarta impreza.
- Osoby w twoim wieku powinny się raczej zajmować robieniem na drutach, nie piciem drinków wraz z nastolatkami, nie uważasz? Twój czas już minął, jedną nogą jesteś już po tamtej stronie – uśmiechnęłam się ironicznie.
- Nieważne – wywróciła teatralnie oczami. – Wybacz, nie mam czasu na rozmowe z tobą, jak dla mnie jesteś tylko rozkapryszonym dzieciakiem – rzuciła i odwróciła się ode mnie, chcąc odejść.
- Ja za to mam w dupie opinie ludzi, którzy mieli w ustach więcej chujów niż ja frytek -
odparłam, łapiąc ją mocno za włosy. Nikt nie będzie się ode mnie odwracał plecami, zwłaszcza ona.
– Auaaa, zostaw mnie psycholko – zapiszczała, próbując się uwolnić, na co zaczęłam ją szarpać jeszcze mocniej.
- Nie masz prawa być w moim domu! – wrzasnęłam, popychając ją na podłogę, po czym usiadłam na nią okrakiem i zaczęłam okładać. Wpadłam w jakiś szał, jaki ona ma na mnie wpływ, naprawdę jej nienawidzę.
- Zabierzcie ją ode mnie! – krzyczała, próbując mnie kopać czy bić, czy coś, nie wiem ale niezbyt jej to wychodziło.
- Hej, hej, hej, Sam co ty wyprawiasz? – w kuchni nagle pojawił się Hazza, zdejmując mnie z tej lafiryndy.
- Co ona tutaj robi?! – wrzasnęłam, próbując się wyrwać z jego uścisku, chcąc zabić te szmate.
- Przecież kazałaś zaprosić kogo chcemy – odparł, trzymając mnie mocno za nadgarstek.
- Co? – popatrzyłam na niego, jak na kompletnego idiotę. – Ona jest z tobą?
- No… tak – odparł niepewnie, bojąc się mojej reakcji.
Zaśmiałam się bez humoru.
- Żartujesz, tak? – popatrzyłam na niego z niedowierzeniem. – Żartujesz? – powtórzyłam. – Dlaczego do cholery zaprosiłeś tę wywłokę do mojego domu?!
- Chodźmy stąd, porozmawiajmy gdzie indziej – powiedział spokojnie, pociągając mnie w kierunku wyjścia z pomieszczenia.
- Nie, porozmawiajmy tutaj – wyrwałam mu się, stając pewnie na wprost.
 - Dobra, więc… skąd ten napad szału?
- Ja pierdole – sapnęłam, spoglądając na niego. – To coś – wskazałam na Caroline. – W moim domu. Coś tu nie gra, hm zgadnij co? – przybrałam zastanawiającą minę.
- Pozwoliłaś nam zaprosić kogo chcemy, ja zaprosiłem Caroline – odparł jak gdyby nigdy nic.
- Czemu? Czemu ona?! – wyrzuciłam ręce w powietrze.
- Bo jest moją dziewczyną?
- Bo jest twoją kim? – popatrzyłam na niego rozszerzonymi oczami.
- Nie wiedziałaś?
- Skąd kurwa – bardziej oznajmiłam niż zapytałam.
- Hej spokojnie – uniósł ręce w geście obronnym. – Zeszliśmy się, pamiętasz?
- Co? – zmarszczyłam brwi, patrząc na niego, aż rozwinie swoją wypowiedź.
- No wtedy, co do mnie przyszła, nie pamiętasz? Od tamtej pory wciąż jesteśmy razem – wytłumaczył, na co ja zaczęłam się histerycznie śmiać.
- W sensie w dzień mojego wypadku? Byliście razem przez ten cały czas, co byłam w śpiączce? I po tym, jak się z niej wybudziłam? I teraz też? – wciąż się śmiałam.
- Harry, ona jest chora – blondynka szepnęła do chłopaka, jednak na tyle głośno, że bez problemu to usłyszałam.
- Nie Caroline, to ty jesteś chora. A w zasadzie to ślepa. Jeśli myślisz, że tworzysz z Lokatym szczęśliwy związek, to jesteś w błędzie – uśmiechnęłam się do niej ironicznie. – By the way, nie jesteś dla niego wystarczająco dobra, skoro przychodzi do mnie każdego wolnego wieczoru – dodałam z satysfakcją i szturchając jej ramie opuściłam kuchnie.
Poszłam do swojego pokoju, gdzie nie było tak głośno słychać łomotu muzyki i usiadłam zrezygnowana na łóżku. Długo nie musiałam czekać za gościem, bo już po chwili do pomieszczenia wbił rozwścieczony Styles, trzaskając za sobą głośno drzwiami.
- Co to kurwa było?! – wrzasnął, stając na wprost mnie. – Jeżeli myślisz, że uda ci się zniszczyć mój związek to się mylisz.
- „Ej Sam, twoje ubrania fajnie by wyglądały na podłodze”, „Hej Sam, mogę dzisiaj z tobą spać?”, „Hej Sam, wiesz, że cię kocham, prawda?” – zaczęłam cytować wszystkie jego wcześniejsze słowa. – Wiesz Harry, jedyną osobą, która zniszczy ten wasz pseudo-związek jesteś ty.
- Jak jestem pijany mówie różne rzeczy – prychnął.
- A teraz abrakadabra i kurwa znikasz! – krzyknęłam, olewając to co powiedział.
Ten jeszcze przez chwile stał tak na środku pokoju, a potem sfrustrowany wyszedł z niego rzucając krótkie ‘jesteś pojebana’, trzaskając głośno drzwiami. Dobry sposób na wyładowanie gniewu. 

*

Na drugi dzień obudził mnie ten cholerny telefon. Nie patrząc nawet kto dzwoni, odebrałam przykładając go do ucha.
- Czego? – warknęłam.
- Jezu, Sam mam dla ciebie bardzo ważną miszyn – usłyszałam spanikowany głos Tomlinsona. – Zgubiłem wczoraj u ciebie mój błyszczyk, znajdź go i przynieś mi, pilneee – zawył.
- Co? – zaczęłam się z niego śmiać. - Pojebało cię? Używasz błyszczyka?
- Nie no on jest Eleanor, ale to ja go zgubiłem i mnie zabije chyba, jak się o tym dowie, bo to był jej ulubiony, rozumiesz mój problem, prawda?
- I to był ten powód dla którego mnie budzisz w środku nocy?
- Przecież… co? Mamy inne strefy czasowe? – zapytał zakłopotany. – Jest południe – odparł, na co ja otworzyłam jedno oko i zaraz po tym je zamknęłam. Światło. Jasność. Dzień.
- Fakt – mruknęłam.
- To jak będzieeeee?
- Nie obiecuje.
- Dzięki – rzucił i się rozłączył.
To samo zrobiłam z telefonem. Rzuciłam i również się rozłączyłam. No może nie w tej kolejności. Nieważne. Wstałam z łóżka, ogarnęłam się i zeszłam na dół, by posprzątać ten cały syf, co był w salonie, w kuchni i w łazience. Mam nadzieje, że rodzice poszli prosto do swojej sypialni i nic nie widzieli. Oby, proszę. Błyszczyk Tomlinsona znalazłam w kuchni w zlewie, nie chce nawet wiedzieć, co on tam robił. Jak to w ogóle brzmi. Błyszczyk Tomlinsona. To dobry tytuł na rozdział w jakiejś gejowskiej książce. Powinien o tym pomyśleć. Z nim i resztą tej gejozy w rolach głównych. Schowałam go do kieszeni i ruszyłam w kierunku domu chłopców. Będąc na miejscu otworzyłam drzwi i weszłam, jak do siebie. Na kanapie zastałam pałaszującego chipsy Harrego.
- Cześć – rzucił.
- Pierdol się – burknęłam. Jak chce się bawić ludźmi to niech sobie w simsy pogra, mnie niech nie wciąga w te swoje chore romanse. Nie będę urozmaicała jego życia seksualnego, o nie.
Wchodząc do kuchni spotkałam pozostałą część One Direction, którzy próbowali odtworzyć sobie wczorajszą domówkę.
- Masz? – Lou popatrzył na mnie z nadzieją.
- Przykro mi… on przepadł. Na zawsze.
- Tak myślałem – westchnął. – Cóż, miło było mi was poznać – popatrzył na nas smutnym wzrokiem.
- Przejmę twój pokój, okej? – zapytał Nialler, na co Tommo wielce oburzony trzepnął go w łeb.
- Masz – rzuciłam mu to świecące gówno, trafiając prosto w głowę.
- Kłamcooo – zawył.
- Nie ma za co. Zwijam – rzuciłam, gdy do kuchni wszedł Styles.
Wyszłam stamtąd, a przed bramą spotkałam jakąś grupkę dziewczyn, które zawzięcie o czymś rozmawiały, spoglądając na mnie co chwile. Westchnęłam ciężko i podeszłam do nich, zakładając ręce na biodra.
- Chcecie coś wiedzieć? – spytałam podirytowana.
- Uhmm, ty jesteś Sam? – zapytała jedna z nich. – Przyjaciółka One Direction?
- Bo co?
- O mój Bosz, jesteśmy ich ogromnymi fankami! – pisnęły.
- No i? – zrobiłam dziwną miną, masując się po uszach. Chyba ogłuchłam.
- Jacy oni są? Co teraz robią? Dasz nam ich numery? A zwłaszcza Harrego! Tak, Harry jest taki słodki! – krzyczały podekscytowane.
- Ej spokojnie, bo majtek nie dopierzecie – zrobiłam dziwną minę. – A co do Harrego to… - przerwałam, robiąc napięcie.
- To co?! – krzyknęły równo.
- To wątpie, żeby był wami zainteresowany, bo…
- Bo co?! – przerwały mi, znowu równo.
- Bo on woli chłopców – powiedziałam krótko, a one wszystkie powiedziały tylko „OMG” i zakryły sobie usta rękoma. Chyba nie musze mówić, że wszystko zrobiły równo? Czuje się jak w jakimś jebanym kabarecie.
- Jak to woli chłopców? – zapytała tym razem tylko jedna.
- Po prostu – wzruszyłam ramionami. – Ale boi się o tym komukolwiek powiedzieć.
- Zaraz zemdleję! – krzyknęła kolejna.
Zignorowałam ich przeżywanie i odeszłam stamtąd, udając się z powrotem w kierunku domu.

niedziela, 8 grudnia 2013

number sixty three



Wstałam z łóżka skacowana, jak nigdy. To był jednak zły pomysł, żeby mieszać to wszystko razem, ale jak to się robi to się w końcu niewiele myśli. Zarzuciłam na siebie pierwszą lepszą bluze i zeszłam na dół nadsłuchując rodziców. Było cicho, może są w pracy? Może wyjechali? Na zawsze? Oby, proszę.
Skierowałam się do kuchni, a to co zastałam niezbyt mnie ucieszyło. Przy stole siedziała mama, na wprost niej tata i debatowali o czymś bardzo dokładnie, a zaraz obok nich siedział… Horan? Pałaszował płatki z bananem na ryjcu i nawet nie zauważył mojej obecności. Ja pierdole.
- O jesteś – na twarzy ojca pojawił się ten chamski uśmieszek, który chyba po nim odziedziczyłam. – Widze impreza się udała – kiwnął na puste butelki po alkoholu, które chyba mama zniosła z mojego pokoju i przyniosła tutaj.
Olałam jego komentarz i ruszyłam w kierunku blatu, by nalać sobie do szklanki wody. Wrzuciłam pospiesznie aspiryne i nie czekając aż się rozpuści, pochłonęłam wszystko.
- Kac morderca nie ma serca? – zaśmiał się bez humoru, co ponownie olałam.
- Możesz nam coś wytłumaczyć? – tym razem odezwała się mama. – Dlaczego Niall spał przywiązany do kaloryfera z wiaderkiem na głowie? – zapytała, zanim zdążyłam odpowiedzieć na to pierwsze pytanie.
Popatrzyłam na twarz Blondyna, który siedział beztrosko z głową w misce i jak zwykle nie przejmował się kompletnie niczym. Stałam tam tak i słuchałam kazania rodziców, które jednym uchem wpuściłam, drugim wypuściłam. Poważnie, gadali mi przez dobre 15 minut, a ja nie mam pojęcia co, nawet nie wiedziałam, że tak można. Słyszałam tylko coś o jakimś szlabanie, bo podkreślili to dość dobitnie, ale nic poza tym. Gdy spoglądając na nich dostrzegłam, że skończyli ten monolog, kiwnęłam Horanowi, żeby wstał i poszedł za mną i wróciliśmy wspólnie do pokoju.
- Ej Sam, mam do ciebie prośbe – odezwał się Farbowany, siadając na moim łóżku.
- Dopiero, co jadłeś!
- Nie, nie to.
- Nie zawioze cię do żadnego marketu, ani baru, bo jak widzisz nie mam za bardzo jak – machnęłam mu nogą w gipsie.
- Ej właśnie, kiedy ci to zdejmują?
- Nie wiem, za pare dni, a co?
- No bo ta prośba… słuchaj, jade za pare dni do Irlandii, do rodziców, no nie i tak jakby moja mama twierdzi, że to już najwyższy czas na wesele i potem dzieci no i…
- Co – przerwałam mu, dostając jakiegoś histerycznego napadu śmiechu. – Masz 19 lat i jesteś… Niallem – zaczęłam się krztusić nie mogąc wytrzymać, jednak momentalnie spoważniałam, gdy dotarło do mnie to, co chce mi przekazać. – NIE BĘDĘ TWOJĄ MASZYNĄ DO RODZENIA DZIECI – powiedziałam stanowczo.
- Ale…
- Do końca cię pojebało Horan? Chcesz mi zniszczyć rok życia? Ja musze imprezować, pić alkohol i uprawiać seks z kim chce i kiedy chce, mam 18 lat, ogarnij się – trzepnęłam go w łeb, na co ten głośno zawył z bólu.
- Nie tooo – zaczął się masować po obolałym miejscu. – Chce tylko, żebyś pojechała ze mną i poudawała moją dziewczyne – dodał robiąc podkuwkę z ust.
- Co?
- No.
- Serio?... Co jest z twoją matką nie tak?
- Przekonasz się jak ją poznasz – wzruszył ramionami. – To jak?
- Myślisz, że uda mi się wymknąć z domu na kilka dni bez zauważenia rodziców?
- Przecież oni nawet się nie zorientują i tak cię nie kochają – odparł bezproblemowo.
- Za dużo czasu spędzasz z Haroldem – trzepnęłam go w głowę. – Sory Nialler, nie da rady ale jak chcesz to mogę ci kogoś skołować.
- Byle była dobra.
- Kto jak kto, ale ty nie powinieneś na żadną narzekać – mruknęłam.
- Dobra, ja zwijam, adijos muczacza – rzucił i opuścił mój pokój, a zaraz po tym dom.
- Sam? – nagle przede mną pojawiła się mama. – Ubieraj się, zaraz wyjeżdżamy.
- Gdzie? – popatrzyłam na nią zdezorientowana.
- Do lekarza.
- Po co?
- Zdjąć gips.
- Dzisiaj? Mieli mi go zdjąć dopiero w sobote – zrobiłam dziwną minę, a moja mama popatrzyła na mnie, jak na wariatke.
- Dzisiaj jest sobota.
Co? Sobota? Dzisiaj? Wtf?
- Dobra – rzuciłam pospiesznie i zaczęłam się ogarniać. Po kilku, może kilkunastu minutach byłam już gotowa. Zeszłam ostrożnie ze schodów kulejąc jak zwykle i zakomunikowałam mamie, że możemy już jechać. Droga nam się udała, bo nie było jakichś strasznych korków, za to kolejka u lekarza była przeogromna. Dawno w ogóle mnie tutaj nie było. W sensie u lekarza. Mało choruje, jak już to od razu trafiam do szpitala, nie bawie się w takie głupie wizyty kontrolne. Od razu mi się przypomniała moja wyimaginowana akcja z ciążą i z tym, jak Hazza praktycznie siłą zaciągnął mnie do ginekologa… ta, to były czasy.
- Następny! – usłyszeliśmy zza drzwi do gabinetu. Nareszcie. Ile można czekać?
- Iść z tobą? – mama wejrzała na mnie z troską.
O tak, teraz to się przejmuje, dlaczego nie patrzyła na mnie takim wzrokiem rano, jak mi dawała szlaban?
- Poradze sobie – mruknęłam i weszłam do gabinetu, zamykając za sobą drzwi. – Dzień dobry – rzuciłam na przywitanie i usiadłam na tym takim łóżku.
- Dzień dobry, jak noga?
- Sztywna.
- Boli?
- Nie.
- No to co, zdejmujemy?
- Taaak – zawyłam z entuzjazmem w głosie.
Cieszyłam się na samą wieść o zdjęciu gipsu, ale jak już zaczął to robić to stwierdziłam, że nie był on wcale taki zły, przyzwyczaiłabym się do chodzenia o kulach, serio. Zgrywałam jednak dzielną dziewczynkę, której nic nie boli i z mocno zaciśniętymi zębami czekałam do końca tego całego zabiegu.

- Co dziś robicie? – spytałam mamy, gdy byłyśmy już w samochodzie i wracałyśmy do domu.
- Idziemy na imieniny do cioci Stacy – oznajmiła skręcając gdzieś, gdzie na pewno nie znajdowała się nasza ulica.
- Gdzie ty jedziesz?
- Do marketu, musimy zrobić zakupy.
- Aha – mruknęłam, jednak po chwili dotarło do mnie to, co przed chwilą powiedziała. Idą na imieniny? Czyli, że co? Chata wolna? O Boże, jednak Jezus mnie kocha. – Moment, czyli że wychodzicie wieczorem?
- Wychodzi-my – zaakcentowała ostatnią sylabę, patrząc na mnie znacząco. Nie wiedziałam o co jej chodzi. – Idziesz z nami – no, teraz wiem o co jej chodzi. I myliłam się myśląc, że Jezus mnie kocha. Nienawidzi mnie.
- Po cooo? – zawyłam zrezygnowana.
- Bo to twoja rodzina.
- No i? Tam będą sami starzy ludzie, zanudze się na śmierć.
- Nie będzie tam nikogo starego, będzie wujostwo w naszym wieku.
- No przecież mówie – mruknęłam.
- Poza tym będą twoje kuzynki, będziesz miała swoje towarzystwo.
- Mamo… - wejrzałam na nią żenującym wzrokiem. – One mają po 12 lat.
- No i? Też kiedyś tyle miałaś.
- Właśnie. Kiedyś i miałam. Teraz już nie. Proszę cię… nie, nawet BŁAGAM. Nie każ mi tam iść. Mogę złożyć cioci życzenia telefonicznie, poza tym ta noga… - wskazałam na nią. – Lekarz nie kazał mi chodzić zbyt wiele.
- Tam będziesz tylko siedziała.
- Mhm, wierzysz w to? Będą te małe rozwrzeszczane bachory, które na pewno nie dadzą mi posiedzieć w spokoju nawet minuty.
- Wyrażaj się.
- No ale przyznaj, że tak będzie! Dajcie mi odpocząć w domu, stęskniłam się ze kanapą w salonie… - zrobiłam smutną minkę patrząc na nią oczami szczeniaczka, na co tylko ciężko westchnęła.
- Jak uda ci się przekonać ojca to w porządku… będziesz mogła zostać.
- Yay – ucieszyłam się, klaszcząc w ręce jak mała dziewczynka.
- Zaczekaj tutaj, ja zrobie szybko zakupy i zaraz wracam. Chcesz coś na wieczór? – zapytała, wychodząc z auta. Mmm, czyli że już założyła, że zostanę w domu, ekstra.
- Może jakieś chipsy i napoje.
- Ile napoi?
- Nie wiem, kilka.
- Po co ci tyle? To tylko jeden wieczór – popatrzyła na mnie podejrzliwym wzrokiem.
- Dużo pije – uśmiechnęłam się sztucznie. – Poza tym zostanie na kiedyś, po co chodzić po 10 razy do marketów.
Ta nic nie odpowiedziała, tylko pokręciła głową i ruszyła w kierunku budynku. Wyjęłam pospiesznie telefon i zaznaczając jako odbiorców większość kontaktów z mojej listy wystukałam na ekranie: Dziś wieczór. Impreza u mnie. Zabierz alko i znajomych. Co mi tam.

_______________

łe łe łe, nudny wiem, ale coś nie miałam pomysłu. sorx