piątek, 13 czerwca 2014

number seventy eight

Ręce chłopaka błądziły po moich nagich już plecach. Skierowaliśmy się w strone łóżka, gdzie popchnęłam Lou na łóżko, siadając na niego okrakiem. Zaraz po tym dobrałam się do jego spodni i zaczęłam je stopniowo zdejmować, zaczynając od paska. Wydawało się jakby czas mijał nadzwyczaj szybko i w ciągu kilku sekund zostaliśmy bez ubrań. W jednej chwili wylądowałam pod ciężarem chłopaka i czułam masę pocałunków, jakie składał na mojej szyi, którą mimowolnie odchylałam.
Chwile po tym, po jego ruchach, zorientowałam się, co teraz chce zrobić. Halo, halo, a zabezpieczenie? Jak on może zapomnieć o tak ważnej rzeczy?
- Gumka – sapnęłam, jednak ten zdawał się tego nie słyszeć, bo kontynuował swoje działania. – Gumka, Harry – powiedziałam tym razem głośniej, w wyniku czego przestał cokolwiek robić.
Podniósł się powoli ze mnie i zerknął uważnie na moją zdezorientowaną twarz.
- Powiedziałam Harry? Miałam na myśli Louis – zaśmiałam się głupio.
Ups? Co teraz.
Brunet zszedł ze mnie i lekko chwiejnym krokiem stanął na podłodze.
- Jak tak bardzo chcesz Harrego, że myślisz o nim nawet w takim momencie, to może do niego pójdziesz? – zapytał z wyrzutem.  – Jak ja mogłem w ogóle chcieć z tobą cokolwiek robić. Z tobą?
- Wiesz co? – zapytałam retorycznie, wstając z łóżka. W błyskawicznym tempie zaczęłam się ubierać i już po chwili stałam przy drzwiach. – Może rzeczywiście do niego pójdę – dodałam i wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami.
Niesamowite, jak bardzo ciągnie mnie do niego nawet wtedy, kiedy jestem na niego naprawdę wnerwiona. Przecież Styles to dupek jakich mało, o co chodzi?
Zbiegłam pospiesznie ze schodów w poszukiwaniu lokatego, szturchając pałętających się pod moimi nogami ludzi, którzy ledwo co stali o własnych siłach.
- Harry! – krzyknęłam, rozglądając się dookoła. – Hej, ty – zaczepiłam nieznaną mi osobę. – Widziałaś gdzieś go?
- Ale kogo – wybełkotała.
- No Harrego.
- Jakiego Harrego – popatrzyła na mnie przyćpanymi oczami, na co tylko pokiwałam z politowaniem głową.
- Taka młoda, a taka pijana, nie tak rodzice cię wychowali – poklepałam ją z udawanym zawodem po ramieniu i zaczęłam kontynuować poszukiwania Hazzy.
Wkroczyłam do kuchni, gdzie zobaczyłam doskonale znaną mi burze loków. W jednej sekundzie poczułam ulge, że w końcu go znalazłam, no i szczęście. Tak, zdecydowanie szczęście, te bizonki w brzuchu mają jakąś inną nazwe? Jednak dostrzegając na wprost niego jakąś wypindrzoną niunie, wszystko to zamieniło się w zawód. Nie tyle, co złość, ale zawód. Popatrzyłam tak na nich, jak całują się całymi sobą i nie widząc sensu, by to dalej robić, wyszłam z domu. Klapnęłam sobie na schodach i zaczęłam rozmyślać nad filozoficznymi kwestiami typu czym tak naprawdę jest życie. Jaki jest jego sens? Po co tak właściwie się rodzimy? I dlaczego faceci to idioci? Powinnam zostać psychologiem, bo moje odpowiedzi na te pytania nie miały sensu tak bardzo jak to, że przed chwilą chciałam się przespać z Lou.
Z moich rozmyśleń wyrwał mnie jakiś szelest, który usłyszałam w krzakach. Ktoś szedł i się wyjebał, innej odpowiedzi nie znalazłam. Wstałam więc i zaczęłam iść w tamtym kierunku, by pomóc owej osobie, bo zapewne jest napruta do tego stopnia, że nie da rady wstać o własnych siłach. Podeszłam bliżej i zgadnijcie co! Miałam rację. Nogi typa wystawały z krzaków, gdzie była reszta ciała. Buty uwalone błotem, co było dziwne, bo pogoda była wyjątkowo ładna, a deszczu nie było od dobrych kilku dni. Podniosłam więc te jego nogi z ziemi i zaczęłam ciągnąć w swoim kierunku, by go wydostać, ale był tak bardzo ciężki, że nie dałam rady, a sama byłam najebana, więc wylądowałam na ziemi, gdy całą sobą ciągnęłam go, a jemu zsunął się but. No zajebiście.
- Nigdy więcej pomagania ludziom – mruknęłam, podnosząc się.
- Heeej – usłyszałam jęk chłopaka. – Zimno mi w stopę – wybełkotał.
- Masz – rzuciłam w jego stronę butem, trafiając go w głowę, na co ponownie zawył.
Chwila, moment. Znam ten dźwięk.
Podeszłam bliżej i tym razem ziomek dał coś od siebie, więc podnoszenie go było sto razy lżejsze. Stanął na wprost mnie i zaczął się głupio szczerzyć.
- Harry? – popatrzyłam na niego dziwnie. – Ale… jak? Przecież… ty… i ta laska… w kuchni? Jak to się stało – zmarszczyłam brwi.
- Brałaś coś?
- Gdzie byłeś? – zapytałam.
- Po wódee! – wydarł morde.
- Nie drzyj się – uciszyłam go. – Przecież wszystko jest pozamykane o tej godzinie.
- Teraz mi to mówisz? – popatrzył na mnie tą swoją miną.
- Chwila, czyli skoro byłeś w sklepie to znaczy, że nie mogłeś być w kuchni… - zaczęłam głośno myśleć, łącząc kropeczki.
- Brawo, Sam – powiedział ironicznie, klepiąc mnie po ramieniu z udawaną dumą.
- Idź precz – zrzuciłam jego rękę i odwróciłam się, chcąc wrócić do domu. – Chociaż… - zawahałam się, zwracając się z powrotem w jego kierunku i podeszłam bliżej. Popatrzyłam na jego zdezorientowaną minę i śmiejąc się sama z siebie i z tego, co zaraz zrobię, pokiwałam głową, przyglądając mu się jeszcze dokładniej. – Jesteś idiotą, Harry – ponownie się zaśmiałam.
Ten w odpowiedzi tylko podniósł brwi i posłał mi dziwne spojrzenie, czekając aż rozwinę tę wypowiedź.
- Ale i tak mnie kręcisz – dodałam i stając na palcach, przyssałam się do jego ust.
Poczułam jego zdziwienie, jednak po chwili odwzajemnił pocałunek, a ja chcąc go jeszcze bardziej podkręcić, przysunęłam się do niego jeszcze bliżej, na co on zrobił krok w tył i tak w kółko, dopóki nie skończyła się droga, a my wylądowaliśmy na płocie.
- Wiedziałem, że mnie kochasz – mruknął, śmiejąc się, na co zareagowałam podobnie.
- Nie dodawaj sobie – odparłam w ten sam sposób i gdy po chwili zostaliśmy już bez najważniejszych części garderoby, zaczęliśmy działać.


____________

boże co to hahahah, sory, nie wiem tak bardzo
dodaje rozdział po prawie 2 miesiącach i jest wyjątkowo krótki, ale nieważne!
życze wam cierpliwości w oczekiwaniu na kolejny, który będzie nie wiem kiedy

PS. trzymajcie dziś kciuki za hiszpanie, ok