sobota, 22 lutego 2014

number seventy three



Tuż przed wyjazdem z powrotem do UK chciałam się odprężyć, więc postanowiłam, że skorzystam z darmowych usług Horana i wezmę krótką kąpiel w jego luksusowej łazience. Tak naprawdę była to zwykła łazienka, ale blondyn lubił sobie zmawiać, że żyje jak książę, więc niech mu będzie. Napuściłam gorącej wody do wanny, nalewając do niej płyn do kąpieli i weszłam do niej ostrożnie, zanurzając się po samą szyję. Nie wiem ile już siedziałam w tej wannie, bo czas płynął mi niemiłosiernie, ale wydaje mi się, że troszkę przysnęłam, bo słysząc huk otwierających się drzwi, poczułam serce w gardle.
- Nie widziałaś nigdzie moich bokserek w serduszka, do kurwy?! – tak, to Styles we własnej osobie.
SERIO? Ja tu siedze w wannie, rozebrana ze wszystkiego, z czego tylko się da, a ten tu wlatuje jak do siebie i panikuje z powodu zguby jakichś głupich gaci.
- Tutaj? Twoje bokserki? – popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Niektóre laski chcą wiedzieć, w jakim proszku są prane, a co dopiero, jak któraś ze mną mieszka – odparł, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Myślisz, że ci je zabrałam? A może jeszcze bez przerwy je wącham? – zapytałam ze złością.
- Nie wiem, co ty z nimi robisz, ale nie molestuj ich aż tak, a to z tym wąchaniem to wcale nie było śmieszne – powiedział poważnie, jakby poczuł się urażony.
- Spierdalaj stąd! – krzyknęłam, chlapiąc go wodą z wanny, na co ten wybiegł z łazienki, chcąc uniknąć ochlapania jego nowych rurek, które swoją drogą były obciślejsze niż moje legginsy. Ja nie wiem za co on tak bardzo każe jego przyrodzenie. Przecież ono nie jest niczemu winne.
Po paru minutach relaksu, które zostało bezczelnie przerwane przez Harrego, postanowiłam się wysuszyć. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Po 15 minutach byłam już gotowa do wyjazdu. Torby spakowałam wcześniej, więc zgarnęłam je tylko z pokoju i wraz z nimi zeszłam do holu, gdzie postanowiłam zaczekać na tych dwóch pajaców, z którymi wracam do domu.
- Komu w droge temu burito do ust! – ryknął Nialler i żegnając się wcześniej ze swoją rodziną, ulotnił się do samochodu.
Zrobiliśmy to samo.
Droga na lotnisko w sumie zleciała mi wyjątkowo szybko i nim się obejrzałam byliśmy już w samolocie. Miejsce miałam pro elo kozackie, bowiem siedział obok mnie 70-letni dziadek, od którego zalatywało kaszanką, a z jego zmarszczonych ust wydobywało się głośne pochrapywanie. Stanowczo zbyt głośno. Jeszcze troche i wywoła pieprzone trzęsienie ziemi, nie wytrzymam tutaj ani chwili dłużej. Wstałam z miejsca i ruszyłam w kierunku Nialla i Harrego, którzy mieli genialne miejsca pare siedzeń za mną i potrząsnęłam w ramię śpiącego Hazzę, by ten się obudził.
- Jeszcze 5 minut, mamo – mruknął, zmieniając bok.
Za jakie grzechy, Boże? Przecież jestem dobrym człowiekiem, nie zabijam, nie kradnę, toleruję One Direction, naprawdę nie rozumiem.
W odpowiedzi standardowo wzięłam go za szmaty i siłą zmusiłam, by wstał.
- Co jest? – sapnął zaspany.
- Idź na chwile zajmij moje miejsce, musze pogadać z Niallem.
- What about no – powiedział patrząc na mnie tą swoją znudzoną, przyćpaną miną, na co tylko wywróciłam oczami i popchnęłam go w tamtym kierunku.
Usiadłam na siedzeniu lokatego i wejrzałam kątem oka na Niallera, wpatrującego się w widoki z oknem. Przez pierwsze kilka chwil postanowiłam się nie odzywać, jednak stwierdziłam, że blondyn jako pierwszy na pewno nie przerwie tej ciszy, więc prędzej, czy później musiałam to zrobić. Nie chciałam więc marnować czasu.
- Pamiętasz te wszystkie wspólne wieczory, które spędzaliśmy oglądając jakieś durne horrory, które były bardziej zabawne niż straszne? – zapytałam, nie czekając nawet aż odpowie. - Albo nawet i nie wieczory. Potrafiliśmy spędzić cały dzień przed telewizorem, pałaszując puste kalorie – zaśmiałam się pod nosem. - Jak komentowaliśmy te bezmyślne zachowania głównych bohaterów z mózgami pięciolatków i przeżywaliśmy to wszystko, jakby działo się naprawdę. Pamiętasz te głupie gry, czy zakłady o nic? Jak spędzaliśmy beztrosko każdą godzine naszego życia, nie było żadnych spin, poza walkami o ostatniego naleśnika – patrzyłam się pod nogi, mówiąc to wszystko, a czując ostrożny wzrok Nialla na sobie, podniosłam powoli głowę w jego stronę. – Tęsknie za tym – przyznałam. 
Ten nie spuszczał ze mnie wzroku, tylko wpatrywał się bez słowa we mnie, dopiero po chwili lekko przytakując.
- Ja też – mruknął.
- Co się działo w Mullingar? – zapytałam, marszcząc brwi. – Nie byłeś sobą.
- Nie – zaśmiał się bez humoru. – Starałem się być kimś, kim moi rodzice chcą bym był. Ciągle mi powtarzają, jak odpowiedzialny powinienem być. Jak bardzo powinienem się różnić od moich rówieśników, chcąc się usamodzielnić. Twierdzą, że powinienem szybciej dorosnąć, chcąc prowadzić takie życie.
- Wiesz, że to nie prawda – złapałam go za rękę. – To beztroski, nieprzejmujący się niczym, zachowujący się jak 12-letni dzieciak Niall jest naszym ulubionym Niallem – uśmiechnęłam się lekko, na co ten zareagował podobnie. – Nie zmieniaj się – ścisnęłam go mocniej. – Proszę.
Ten tylko lekko pokiwał głową, zerkając po chwili na godzine w telefonie.
- Zwariujesz, jak zobaczysz nasz nowy dom – wyszczerzył się, na co tylko się zaśmiałam. 
- Widziałeś go?
- Uhm… nie? – popatrzył na mnie niewinnie.
- Czy tylko mnie nie było przy kupnie? – wyrzuciłam ręce w powietrze.
- Nie, Zayna też trzymamy w niepewności. Musiał wtedy coś załatwić, więc jest w tej samej sytuacji, co ty – poklepał mnie po ramieniu.
- Powiesz mi chociaż gdzie to jest?
- Na wprost mamy supermarket, więc to chyba największy atut tego domu. Wiesz, będę miał bliżej do tych wszystkich pustych kalorii, które będziemy pałaszować, spędzając każdą wolną chwilę przed telewizorem – uśmiechnął się, nawiązując do moich wcześniejszych słów.
- Jesteś najlepszy – posłałam mu mocny uścisk, jednocześnie czując ulgę, że udało mi się naprawić nasze relacje.
Reszta lotu minęła w nadzwyczajnie szybkim tempie i zdaje się, że Harry zaprzyjaźnił się z 70-letnim kaszankowym staruszkiem, bo sprawdzając instagrama, dostrzegłam ich wspólną samojebkę, którą dodał 7 minut temu. Wciąż czekam na dzień, w którym zrozumiem dlaczego Haz tak łatwo znajduje wspólny język z takimi starcami, nieważne jakiej płci.

- Zadzwonie po naszego prywatnego odrzutowca, żeby nas wysadził pod samym domem, czy ten pilot nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego plebsiarskim samolotem leci sam Harry Styles? – oburzył się lokaty, na co Nialler posłał mu tępe spojrzenie. – No i Niall Horan? – dodał, gdy zrozumiał, co ten wzrok miał na celu. – Nie dość, że zabrakło dla mnie orzeszków, to jeszcze muszę dojeżdżać z lotniska do domu. Szczyt chamstwa – oburzył się, wyjmując komórkę z kieszeni i z ogromnym wyrzutem zaczął wybierać jakiś numer.
- Mam nadzieje, że dzwonisz po taxówkę – uśmiechnęłam się do niego ironicznie, spacerując po lotnisku. – On nam się zatrzyma po drodze przy spożywczaku, żebym mogła ci kupić snickersa, odrzutowiec będzie miał z tym pewnie lekki problem.
- Na co mi snickers?
- BO ZACZYNASZ STRASZNIE GWIAZDORZYĆ – powiedziałam dobitnie, wywracając na niego oczami i wyrwałam mu telefon, zamawiając taxi.
Po paru minutach transport podjechał, a my wszyscy zapakowaliśmy się do środka.
- A tak przy okazji Ethan nie będzie zadowolony z tego, że go wczoraj olałaś – odezwał się Harry w drodze do domu.
- Co ci po nim?
- Nic – wzruszył ramionami. – Ale facet nie lubi być wystawiany.
- To ty mnie z nim umówiłeś, jak ci tak bardzo zależy to sam mogłeś iść.
- Nic nie mówię – uniósł ręce w geście obronnym, wracając do gry w Pou.
Nim się obejrzeliśmy, byliśmy już na miejscu.
- Home, sweet home! – zawył uszczęśliwiony Styles i pobiegł do środka, zostawiając mnie i Nialla ze wszystkimi bagażami.
Czy mi się wydaje, czy Harry się cofnął w rozwoju? Słowo daje, że wcześniej był bardziej dojrzały. Niewiele, no ale jednak.
Po chwili dołączyliśmy do niego, tak się złożyło, że akurat Louis, Zayn i Liam byli w domu, więc mogliśmy wspólnie opić nasz powrót szklanką pepsi.
- Fajnie, że wróciliście. Brakowało mi was – powiedział smutno Lou, zerkając na Hazzę.
- Dlaczego wejrzałeś tylko na niego? – kiwnął podejrzliwie Niall. – O mój Boże, Larry is real! – ryknął, wytrzeszczając szeroko oczy i rzucił się na swój telefon, leżący na blacie. – Muszę o tym tweetnąć, moje siostry zwariują!
- Jakie twoje siostry? – zapytał zdezorientowany Liam.
- Jak to jakie? – wejrzał na niego jak na idiotę, jakby odpowiedź na to pytanie była tak bardzo oczywista. – Directioners? Larry Shippers?
Panie i panowie oto Niall aka największy fan One Direction.
- Ej w ogóle to co z tym domem? – zapytałam, zmieniając temat. – Kupiliście?
- Yep – wyszczerzył się Louis. – Jest genialny.
- Gdzie? – wyrwał się Zayn.
- Yyyy – cała czwórka zareagowała tak samo, uhm, dziwne?
- Czy to ważne? – zaśmiał się nerwowo Liam. – Ważne, że chata jest świetna, będą tam najlepsze domówki!
- Gdzie? – zapytał tym razem bardziej nerwowo i dobitnie, chcąc uzyskać odpowiedź.
- To był ich pomysł! – ryknął Niall, wskazując na chłopców i ulotnił się na piętro, chcąc zapewne uniknąć tego, co nastanie za chwile. Yep, stary Niall wrócił.
- Nigdzie nie było żadnej ciekawej oferty i uwierz, że nie robilibyśmy tego, gdyby nie to, że wygląda on tak wspaniale zarówno w środku jak i na zewnątrz i dojazd do niego jest tak prosty i w ogóle wszystko, co potrzebne jest 5 minut drogi stamtąd i proszę nie bij? – powiedział na jednym wydechu Liam, zasłaniając sobie twarz rękoma w geście obronnym.
- Wembley? – wycedził przez zęby Malik. – Kupiliście dom w Wembley? – powtórzył, a na jego szyi mogłam dostrzec coraz to wyraźniejsze żyły.
- Dobra, to narazie – rzuciłam i podążając w ślady Horana, popatajałam na górę.
Chwile po tym usłyszałam przeraźliwe krzyki chłopców i odgłosy bójki, w jaką się zapewne wdali, obstawiam, że Zayn nie wytrzymał nerwowo i rzucił się na Lou, Harrego i Liama, ale czy to ważne? Byłam tak bardzo zmęczona podróżą, że nie myślałam o niczym innym, tylko o śnie. Miałam tylko małą nadzieję, że się tam na dole nie pozabijają i już jutro całą szóstką wprowadzimy się do nowego domu.

_______________________________

jakieś sugestie, co do dalszych rozdziałów? 
let me know

piątek, 14 lutego 2014

number seventy two



- Ej Niall – rzuciłam, gdy spotkałam go na korytarzu. – Zrób mi jeść.
- Czemu? – popatrzył na mnie dziwnie.
- Bo przez całe życie to ja robiłam je tobie, mógłbyś mi się w końcu za to odwdzięczyć.
- Czekaj, niech pomyśle… hmm, nie – odparł prawie od razu.
- No weeeź - zawyłam. – Dlaczemu nie? Chcesz, żebym umarła z głodu?
- Zjadłem ostatnie jajko z lodówki, nie ma nic do żarcia – wzruszył ramionami i popatatajał sobie do pokoju przed telewizor. Rozwalił się na kanapie i włączył Nickelodeon, wpatrując się w swojego idola czyt. SpongeBoba, kompletnie olewając to, że ja ledwo żyję.
Weszłam na kanape i usiadłam mu na głowie, skacząc sobie i zaczęłam się drzeć, jak bardzo jestem głodna.
- Jezu Sam, zamknij morde – powiedział, spychając mnie z siebie.
- Chcesz, żebym umarła?
- Idź sobie coś kupić.
- Nie wiem gdzie tu są sklepy.
- Idź do swojego kochasia, co go poznałaś. On na pewno się orientuje, co gdzie jest.
- Chodzi ci o Ethana? – zaśmiałam się bez humoru. – Wciąż się o to wściekasz?
- Nie wściekam się tylko o Et… jak mu tam. Ale też o to, że się wczoraj najebałaś ze Styles’em, wcześniej uciekając z kolacji pod głupim pretekstem zostawienia czegoś na tarasie. Serio? Stać się na coś lepszego.
- No przepraszam no, to się więcej nie powtórzy.
- Jasne, że się nie powtórzy, bo nigdy więcej nie będzie takiej okazji. Nigdy więcej cię o nic nie poproszę – powiedział i wstając z miejsca, wyszedł z pokoju.
Dobra, takiego Nialla jeszcze nigdy nie widziałam. Co się z nim stało? Przez niego mam teraz wyrzuty sumienia. I wciąż jestem głodna.
Podążyłam w ślady Horana i również opuściłam pokój. Zeszłam na dół, gdzie zastałam Harrego, bawiącego się telefonem.
- Chodź ze mną do sklepu – rzuciłam. Jak się zgubię, to chociaż nie będę sama.
- Po co?
- Pojeździć na nartach – wywróciłam oczami.
- Dobra – wzruszył ramionami i ruszył w kierunku wyjścia.
Zrobiłam to samo. Udaliśmy się w kierunku auta Nialla, które pożyczyliśmy bez pozwolenia i wyjechaliśmy na drogę.
- Wiesz gdzie to?
- Jasne, że wiem – prychnął.
- Skąd?
- Jestem Harry Styles, ja wiem wszystko.
Olałam to i włączyłam sobie radio, które Haz natychmiast podgłosił, gdy tylko usłyszał znajomą melodię swojej własnej piosenki.
- Jesteś Harry Styles i jesteś zakochany w sobie – poprawiłam go, wywracając oczami.
Po paru minutach jazdy byliśmy na miejscu. Wyszliśmy z samochodu i ruszyliśmy w strone marketu. Rzucaliśmy do wózka wszystko, co uznaliśmy za potrzebne, dojeżdżając do działu ze słodyczami, gdzie wrzucaliśmy praktycznie wszystko. Gdy Haz dorwał się do ememensów, zgarniając je wszystkie do wózka, zapełnił go tym samym do końca.
- Kurwa mać, co to za sklep? Jak może być tak mało ememensów?! – zaczął się drzeć.
- Ogarnij dupe – uspokoiłam go. – Przecież tu jest około 30 paczek - popatrzyłam na wypełniony żarciem wózek.
 - Co? Tylko 30?! Daj mi tu kierownika tego burdelu! - darł się, a ludzie się na nas patrzyli jakbyśmy od czubów uciekli. Złapałam go za kurtkę, ale ten się jeszcze wyrywał. Przyjebie mu zaraz.
- No zostaw mnie! Ememensy mnie wzywają! – darł japę.
- Ciebie to zaraz psychiatryk będzie wzywał – wyciągnęłam go jakoś z tego działu i poszliśmy za wszystko zapłacić. – Wracasz jutro z nami, no nie? – zapytałam, gdy człapaliśmy do samochodu obciążeni z każdej możliwej strony torbą z zakupami.
- No, parapetówka w końcu, to wiadomo – ucieszył się.
- Chłopcy kupili w końcu ten dom? – zdziwiłam się. – Tak szybko?
- Zobaczysz.
- Przecież właśnie mi to powiedziałeś…
- Zobaczysz – powtórzył tajemniczo, wsiadając do auta.
Debil.
Zrobiłam to samo, po czym od razu ruszyliśmy z parkingu, włączając się do ruchu.
Jechaliśmy i jechaliśmy. Według moich obliczeń powinniśmy być już dawno na miejscu, za pierwszym razem zajęło nam to o wiele mniej czasu.
- Ej Styles, tobie się drogi czasem nie pojebały? – wejrzałam przez okno na nieznaną mi okolice.
- Nie? – prychnął, lecz w jego głosie można było wyczuć niepewność. – Widzisz tego menela? – kiwnął na typka, kroczącego dzielnie chodnikiem, mimo upadków co 5 metrów. – Mijaliśmy go gdy jechaliśmy do sklepu.
- I tylko tyle uszedł? – zdziwiłam się, przyglądając się żulowi. – Może go podwieziemy?
- Jasne, że tak, Sam. To genialny pomysł! – krzyknął ironicznie z udawanym entuzjazmem, na co tylko wywróciłam oczami.
- Przyznaj chociaż, że nie masz pojęcia, gdzie jedziesz.
- Nie mam pojęcia, gdzie jadę.
- Nie masz pojęcia, gdzie jedziesz?! – ryknęłam.
- Kazałaś mi to powiedzieć!
- Gdzie ty byłeś, jak mózgi rozdawali?
- Spokojnie, trafimy.
- Włącz GPS’a.
- Dobra – mruknął, zjeżdżając na pobocze. Zaczął się bawić sprzętem, oczywiście przez 15 minut próbował go włączyć, a gdy wreszcie mu się to udało, obdarzył mnie swoim spojrzeniem.
- Co się gapisz?
- Podaj adres.
- Adres Nialla?
- Nie, tego żula co go mijaliśmy, w końcu chciałaś go podwieźć, tak?
Walnęłam co z całej siły w ramie, na co ten tylko zawył z bólu. Jeszcze jeden sarkastyczny tekst w moim kierunku i go powiesze za jaja na sygnalizacji świetlnej.
- Jak możesz nie wiedzieć, gdzie mieszka Niall – pokręciłam z niedowierzeniem głową. – Mullingar… - zaczęłam, zastanawiając się co dalej. – Ummm, Irlandia – dodałam powoli.
- Dobrze, że ty wiesz – wywrócił oczami, opierając się o fotel.
- To ty nas zgubiłeś – burknęłam, wysiadając z auta.
- Gdzie ty idziesz?
- Zapytam kogoś, w końcu na pewno każdy w Irlandii zna adres Horanów – powiedziałam i ruszyłam w kierunku jakiegoś typka, który stał plecami do mnie. – Przepraszam? – puknęłam go lekko w ramie, a gdy ten się odwrócił, natychmiast pożałowałam, że podeszłam akurat do niego.
- O Sam – uśmiechnął się głupio. – Przyszłaś się ze mną umówić? – zaśmiał się.
O głupoto, bądź pozdrowiona.
- Przykro mi, nie jestem instytucją charytatywną – obdarowałam go jednym z najbardziej sztucznych uśmiechów, na jaki było mnie stać i ruszyłam w zupełnie inną stronę. Irlandia wcale nie jest taka mała, dlaczego musiałam tu spotkać akurat Ethana? Chociaż w sumie on na pewno zna adres Nialla, w końcu był tam nie raz.
Pełna optymistycznych myśli podbiłam do kolejnego typka, spotkanego na chodniku, jednak ten nie miał pojęcia, o kim mówię. Serio, jak można nie znać Horana? Kolejnej osobie, której zadałam to samo pytanie, co poprzednim, musiałam powtarzać chyba z 8 razy, bo nie słyszała, a na koniec się okazało, że miała wyłączony aparat słuchowy. Inny ziomek mnie postraszył policją, bo niby naruszam jego przestrzeń osobistą, więc spierdoliłam stamtąd jak najszybciej.
Udałam się w kierunku samochodu i zapukałam w szybę, by Haz mi ją otworzył. Oczywiście nie robił nic, byśmy trafili do domu, zamiast tego siedział sobie na czillu, słuchając radia i pałaszował chipsy.
- Dzięki za pomoc – burknęłam. – Idź podbij do Ethana i zapytaj o adres. Pamiętasz go, no nie?
- Czemu akurat do niego? – popatrzył na mnie jak na idiotkę.
- Bo znudziło mi się podbijanie do przechodniów i tłumaczenie im kim jest Niall, oni nie mają pojęcia, że ktoś taki mieszka w okolicy. A Ethan zna adres, możliwe, że jako jedyny.
- Sama nie możesz? – podniósł do góry brwi, wkładając do buzi chipsa.
W odpowiedzi otworzyłam drzwi od auta i wywlekłam go za szmaty na zewnątrz. Usiadłam na jego miejscu i biorąc chipsy, leżące na siedzeniu obok, zaczęłam je jeść w podobny sposób, co lokaty wcześniej.
- Nie kochanie, nie mogę – uśmiechnęłam się głupio i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Podgłosiłam sobie radio i obserwowałam jak Styles wypełnia swoją misję. Podbił do chłopaka i rozmawiał z nim o czymś bardzo zawzięcie. Nie rozumiem tylko dlaczego tak długo. Pytanie się o droge nie zajmuje więcej niż 2 minuty, a oni się tak rozgadali, jakby opowiadali sobie historie swojego życia. Po 10 minutach Harry wrócił do samochodu i zapinając pasy, nie odezwał się ani słowem.
- No? – zaczęłam. – Masz ten adres?
- A, tak – pokiwał głową. – Jedź prosto.
Zrobiłam co kazał, spoglądając na niego niepewnie.
- Tak po prostu ci go dał?
- Nie do końca – uśmiechnął się niewinnie.
- Co znaczy nie do końca? – popatrzyłam na niego podejrzliwie.
- Powiedział, że masz przyjść do Nandos wieczorem.
- Że co mam zrobić?! – ryknęłam. – Wrobiłeś mnie w randkę z tym kretynem?
- To nie randka – zaśmiał się niepewnie. – Serio Sam, co jest gorsze, spotkanie się z tym typkiem na pare minut, czy błądzenie po Irlandii przed pare godzin?
- Czemu zawsze ja musze płacić za twoje błędy?
- Bo będę ojcem twojego dziecka? – zapytał, spoglądając na mnie, na co mimowolnie wybuchłam śmiechem.
Reszta drogi obyła się bez zbędnego błądzenia, pewnie dlatego że tym razem to ja prowadziłam. Nauczka na przyszłość – nigdy więcej nie dawać Harremu wsiąść za kierownice. 



_____________________
 

rozdział jakiś taki bezpłodny, ale niech już będzie
czekam na wasze opinie!

sobota, 8 lutego 2014

number seventy one


Po 20 minutach prób dobudzenia Harrego, w końcu się poddałam. Jak on to robi? Przecież wypiliśmy wczoraj praktycznie po tyle samo, dlaczego on do cholery wciąż śpi? Podirytowana postanowiłam zejść na dół. Wbiłam do salonu, gdzie spotkałam siedzącego na krześle Grega, który przed sobą miał stojak z ogromnym białym blokiem i paletą farb. Po drugiej stronie pokoju natomiast stał Niall. Na stole. W sukience. Z jedną nogą uniesioną w powietrzu. Ręce miał ułożone w jakiś dziwny kształt, a jego mina na pewno nie była normalna.
- Okej, czy można upaść jeszcze niżej? – rzuciłam z zażenowaniem, odnosząc się do głupiej pozycji Horana.
- Nie rozpraszaj mojej modelki – upomniał mnie Greg, skupiając się na swoim dziele.
Wywróciłam tylko oczami i odwróciłam się, zauważając mamę tych dwóch oszołomów, która właśnie weszła do pokoju.
- Co wy robicie? – zapytała nie będąc do końca pewną, czy chce znać odpowiedź.
- Mamusiu, czy jestem piękną księżniczką? – zapytał Nialler, obracając się wokół własnej osi, wywijając materiałem od sukienki we wszystkie strony.
- Nie synku. Jesteś debilem – odparła z powagą i opuściła pomieszczenie.
Nie mogłam się powstrzymać, więc zaczęłam się śmiać.
- Nie pogrążaj się, Sam – zwrócił się do mnie farbowany z groźną miną.
- Moje dzieło… - zaczął tajemniczo Greg. – Skończone! – dodał, wydzierając się na cały głos.
- Super, świetnie – skomentowałam, zerkając na jego obraz, który przypominał mi zestawienie kilku figur geometrycznych. – Powinieneś je gdzieś wystawić.
- Serio tak myślisz?
- Pewnie – odparłam, wcale nie ukrywając ironii. – Dałabym ci za niego dwa funty – uśmiechnęłam się głupio, na co ten wielce urażony, zabrał swój malunek i poszedł w pizdu.
- Mam dla ciebie dobre wieści – odezwał się Niall, gdy też miałam wyjść.
- Jakie? – spytałam zaciekawiona.
- Jutro wyjeżdżamy – oznajmił, mijając mnie i udał się w kierunku swojego pokoju.
- Co, serio? - wyleciałam od razu za nim. – Czyli, że co? Koniec tej całej szopki?
- Yep – pokiwał twierdząco głową, na co odetchnęłam z ulgą. – Tak by the way, jesteś fatalną aktorką – skwitował.
- Słucham? – oburzyłam się. – Jestem genialną aktorką!
- Jasne – prychnął. – Styles już wstał?
- Sprawdźmy – rzuciłam, otwierając drzwi od pokoju, w którym wciąż zgonował Haz. – Jak widzisz nie.
- Styles podnoś dupe z mojej podłogi! – wydarł mu się do ucha, na co lokaty leniwie otworzył jedno oko, zerkając na nas nieprzytomnymi oczyma.
- Czego – mruknął ochryple.
- Zgadnij kto dzisiaj do mnie dzwonił – powiedział, zakładając ręce na piersi.
- Przepraszam tato, poprawie te jedynkę – ziewnął i przerzucając się na drugi bok, wrócił do spania.
- Oddzwoń na ostatni numer – blondyn rzucił w niego telefonem i wyszedł z pokoju.
Hazza leniwie sięgnął po telefon i nawet nie otwierając oczu, zaczął wciskać przyciski dodzwaniając się do owej osoby.
- Kto mówi – mruknął, gdy ktoś po drugiej stronie odebrał.
Idiota. Dzwoni - nie wie do kogo.
- Mama? To ty? Dzwoniłaś? Po co? – zawalał ją pytaniami, jednak po tym nastała cisza. Anne nieźle się produkowała i to jeszcze nie była zbyt cicho, bo słyszałam ją z drugiego końca pokoju.
- Co? – odezwał się Harry. Wydawało się jakby po tym, co przed chwilą usłyszał natychmiast otrzeźwiał. – Kto ci tak powiedział? – podniósł się do pozycji siedzącej, zerkając z grozą na mnie.
Coś przeskrobałam?
- Mamo… ale… to nie… daj mi dokończyć… tak mamo, oczywiście że jestem prawiczkiem – sapnął, a ja słysząc to mało co nie wybuchłam śmiechem. – Zaczekaj – mruknął, odkładając na chwile telefon. – Pogadaj z nią – powiedział do mnie.
- Co? Czemu ja? – zdziwiłam się.
- Bo to ty powiedziałaś Caroline, że jesteś ze mną w ciąży, ona to przekazała mojej matce i ta teraz myśli, że zostanie babcią – rzucił telefonem w moim kierunku, a ja łapiąc go zaczęłam się śmiać.
- Dzień dobry, mamo – rzuciłam na przywitanie opanowując śmiech.
Hazza słysząc moje słowa chyba zrozumiał, że to nie był najlepszy pomysł, bym to właśnie ja z nią o tym pogadała.
- Więc to prawda? – usłyszałam po drugiej stronie.
- Tak, to prawda.
- Ale.. nie, niemożliwe. Przecież… mój malutki Harry…
- Taaaak, najbardziej szokującą wiadomością jest to, że Harry uprawia seks, ma pani racje. Kto jak kto, ale on?! Kto by pomyślał! – wyrzuciłam wolną rękę w powietrze z udawaną frustracją i zaczęłam uciekać, widząc jak lokaty wstaje z łóżka, by ruszyć za mną w pogoń i zabrać mi telefon.
- Kiedyś przeprowadzałam z nim rozmowę na ten temat, obiecał że zaczeka z tym do ślubu – powiedziała ze smutkiem w głosie.
- Naprawdę? – odwróciłam się przez ramie z rozbawieniem, zerkając na biegnącego za mną Styles’a. – Obiecałeś, że zaczekasz z tym do ślubu? – tym razem zwróciłam się do niego. – Harry, jak mogłeś! Obie się na tobie zawiodłyśmy…
- Prawda? – odezwała się Anne. – Jest taki nieodpowiedzialny.
- Mamo, nie słuchaj jej! – wydarł się, gdy wleciałam do pokoju gościnnego, stając za stołem. On stał zmachany po drugiej stronie i posyłał mi te swoje groźne spojrzenia, które były dla mnie bardziej zabawne. – Oddaj ten telefon.
- Dlaczego się nie zabezpieczyliście? – zapytała Anne.
- Dlaczego się nie zabezpieczyliśmy? – powtórzyłam, by Haz mógł usłyszeć. – Wie pani… Harry nie wpadł na pomysł, by użyć tych magicznych gumeczek, o których wszyscy mówią. Poza tym miał dylemat, której użyć. Czy malinowej, czy truskawkowej, czy świecącej w ciemności, aż w końcu zdecydował, że jak weźmie jedną, to innym będzie przykro, dlatego nie wziął żadnej z nich – wzruszyłam ramionami, śmiejąc się pod nosem z reakcji lokatego.
Jest taki zabawny, jak się denerwuje.
- Niewiarygodne – mruknęła i mogłam sobie tylko wyobrazić, jak w tym momencie kiwa z niedowierzeniem głową. No tak, pewnie te wszystkie wiadomości ją zabiły. – Co zamierzacie teraz zrobić? Ślub? – okej tego się nie spodziewałam.
- Słucham? Nie! – zaprzeczyłam natychmiast.
- Więc jak to sobie wyobrażacie? Nie możecie żyć na kocią łapę – powiedziała poważnie. – Jesteśmy katolikami i jak ma być dziecko, to ślub jest obowiązkowy.
- Ale… my w sumie jeszcze o tym nie rozmawialiśmy, wie pani. Jeszcze jest dużo czasu.
- Jutro do was przyjeżdżam, musimy omówić te kwestie – powiedziała i się rozłączyła, zostawiając mnie zdezorientowaną i zdziwioną, bo czego jak czego, ale tego się nie spodziewałam.
- Normalna jesteś?! – ryknął lokaty, gdy odłożyłam słuchawke.
- Wyluzuj Haz, to tylko twoja matka. Co takiego może się stać?
- Co powiedziała?
- Że się ciebie wyrzeka i że to Gemma jest lepszą Styles.
- Coooo? – zawył zszokowany.
- Przykro mi – poklepałam go po ramieniu i z udawaną skruchą opuściłam pomieszczenie.
- Jestem najlepszym Stylesem na świecie! – usłyszałam jego krzyk, gdy byłam już na górze.
Biedny. I naiwny. Tak, zdecydowanie naiwny.