Ręce
chłopaka błądziły po moich nagich już plecach. Skierowaliśmy się w strone
łóżka, gdzie popchnęłam Lou na łóżko, siadając na niego okrakiem. Zaraz po tym
dobrałam się do jego spodni i zaczęłam je stopniowo zdejmować, zaczynając od
paska. Wydawało się jakby czas mijał nadzwyczaj szybko i w ciągu kilku sekund
zostaliśmy bez ubrań. W jednej chwili wylądowałam pod ciężarem chłopaka i
czułam masę pocałunków, jakie składał na mojej szyi, którą mimowolnie
odchylałam.
Chwile
po tym, po jego ruchach, zorientowałam się, co teraz chce zrobić. Halo, halo, a
zabezpieczenie? Jak on może zapomnieć o tak ważnej rzeczy?
-
Gumka – sapnęłam, jednak ten zdawał się tego nie słyszeć, bo kontynuował swoje
działania. – Gumka, Harry – powiedziałam tym razem głośniej, w wyniku czego
przestał cokolwiek robić.
Podniósł
się powoli ze mnie i zerknął uważnie na moją zdezorientowaną twarz.
-
Powiedziałam Harry? Miałam na myśli Louis – zaśmiałam się głupio.
Ups?
Co teraz.
Brunet
zszedł ze mnie i lekko chwiejnym krokiem stanął na podłodze.
-
Jak tak bardzo chcesz Harrego, że myślisz o nim nawet w takim momencie, to może
do niego pójdziesz? – zapytał z wyrzutem.
– Jak ja mogłem w ogóle chcieć z tobą cokolwiek robić. Z tobą?
-
Wiesz co? – zapytałam retorycznie, wstając z łóżka. W błyskawicznym tempie
zaczęłam się ubierać i już po chwili stałam przy drzwiach. – Może rzeczywiście
do niego pójdę – dodałam i wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami.
Niesamowite,
jak bardzo ciągnie mnie do niego nawet wtedy, kiedy jestem na niego naprawdę
wnerwiona. Przecież Styles to dupek jakich mało, o co chodzi?
Zbiegłam
pospiesznie ze schodów w poszukiwaniu lokatego, szturchając pałętających się
pod moimi nogami ludzi, którzy ledwo co stali o własnych siłach.
-
Harry! – krzyknęłam, rozglądając się dookoła. – Hej, ty – zaczepiłam nieznaną
mi osobę. – Widziałaś gdzieś go?
-
Ale kogo – wybełkotała.
-
No Harrego.
-
Jakiego Harrego – popatrzyła na mnie przyćpanymi oczami, na co tylko pokiwałam
z politowaniem głową.
-
Taka młoda, a taka pijana, nie tak rodzice cię wychowali – poklepałam ją z
udawanym zawodem po ramieniu i zaczęłam kontynuować poszukiwania Hazzy.
Wkroczyłam
do kuchni, gdzie zobaczyłam doskonale znaną mi burze loków. W jednej sekundzie
poczułam ulge, że w końcu go znalazłam, no i szczęście. Tak, zdecydowanie
szczęście, te bizonki w brzuchu mają jakąś inną nazwe? Jednak dostrzegając na
wprost niego jakąś wypindrzoną niunie, wszystko to zamieniło się w zawód. Nie
tyle, co złość, ale zawód. Popatrzyłam tak na nich, jak całują się całymi sobą
i nie widząc sensu, by to dalej robić, wyszłam z domu. Klapnęłam sobie na
schodach i zaczęłam rozmyślać nad filozoficznymi kwestiami typu czym tak
naprawdę jest życie. Jaki jest jego sens? Po co tak właściwie się rodzimy? I
dlaczego faceci to idioci? Powinnam zostać psychologiem, bo moje odpowiedzi na
te pytania nie miały sensu tak bardzo jak to, że przed chwilą chciałam się
przespać z Lou.
Z
moich rozmyśleń wyrwał mnie jakiś szelest, który usłyszałam w krzakach. Ktoś
szedł i się wyjebał, innej odpowiedzi nie znalazłam. Wstałam więc i zaczęłam
iść w tamtym kierunku, by pomóc owej osobie, bo zapewne jest napruta do tego
stopnia, że nie da rady wstać o własnych siłach. Podeszłam bliżej i zgadnijcie
co! Miałam rację. Nogi typa wystawały z krzaków, gdzie była reszta ciała. Buty uwalone
błotem, co było dziwne, bo pogoda była wyjątkowo ładna, a deszczu nie było od
dobrych kilku dni. Podniosłam więc te jego nogi z ziemi i zaczęłam ciągnąć w
swoim kierunku, by go wydostać, ale był tak bardzo ciężki, że nie dałam rady, a
sama byłam najebana, więc wylądowałam na ziemi, gdy całą sobą ciągnęłam go, a
jemu zsunął się but. No zajebiście.
-
Nigdy więcej pomagania ludziom – mruknęłam, podnosząc się.
-
Heeej – usłyszałam jęk chłopaka. – Zimno mi w stopę – wybełkotał.
-
Masz – rzuciłam w jego stronę butem, trafiając go w głowę, na co ponownie
zawył.
Chwila,
moment. Znam ten dźwięk.
Podeszłam
bliżej i tym razem ziomek dał coś od siebie, więc podnoszenie go było sto razy
lżejsze. Stanął na wprost mnie i zaczął się głupio szczerzyć.
-
Harry? – popatrzyłam na niego dziwnie. – Ale… jak? Przecież… ty… i ta laska… w
kuchni? Jak to się stało – zmarszczyłam brwi.
-
Brałaś coś?
-
Gdzie byłeś? – zapytałam.
-
Po wódee! – wydarł morde.
-
Nie drzyj się – uciszyłam go. – Przecież wszystko jest pozamykane o tej
godzinie.
-
Teraz mi to mówisz? – popatrzył na mnie tą swoją miną.
-
Chwila, czyli skoro byłeś w sklepie to znaczy, że nie mogłeś być w kuchni… -
zaczęłam głośno myśleć, łącząc kropeczki.
-
Brawo, Sam – powiedział ironicznie, klepiąc mnie po ramieniu z udawaną dumą.
-
Idź precz – zrzuciłam jego rękę i odwróciłam się, chcąc wrócić do domu. –
Chociaż… - zawahałam się, zwracając się z powrotem w jego kierunku i podeszłam
bliżej. Popatrzyłam na jego zdezorientowaną minę i śmiejąc się sama z siebie i
z tego, co zaraz zrobię, pokiwałam głową, przyglądając mu się jeszcze dokładniej.
– Jesteś idiotą, Harry – ponownie się zaśmiałam.
Ten
w odpowiedzi tylko podniósł brwi i posłał mi dziwne spojrzenie, czekając aż
rozwinę tę wypowiedź.
-
Ale i tak mnie kręcisz – dodałam i stając na palcach, przyssałam się do jego
ust.
Poczułam
jego zdziwienie, jednak po chwili odwzajemnił pocałunek, a ja chcąc go jeszcze
bardziej podkręcić, przysunęłam się do niego jeszcze bliżej, na co on zrobił
krok w tył i tak w kółko, dopóki nie skończyła się droga, a my wylądowaliśmy na
płocie.
-
Wiedziałem, że mnie kochasz – mruknął, śmiejąc się, na co zareagowałam
podobnie.
-
Nie dodawaj sobie – odparłam w ten sam sposób i gdy po chwili zostaliśmy już
bez najważniejszych części garderoby, zaczęliśmy działać.
____________
boże co to hahahah,
sory, nie wiem tak bardzo
dodaje rozdział po prawie
2 miesiącach i jest wyjątkowo krótki, ale nieważne!
życze wam
cierpliwości w oczekiwaniu na kolejny, który będzie nie wiem kiedy
PS. trzymajcie dziś
kciuki za hiszpanie, ok