-
Usiądź, nie powinnaś jeszcze w ogóle wstawać, a co dopiero chodzić – powiedział
spokojnym tonem Zayn.
-
Malik, zamknij się, bo ci wsadzę tę kulę w oko – machnęłam mu nią tuż przed
twarzą, na co ten zrobił krok w tył i rozłożył ręce w geście obronnym. – To
tylko złamana noga – dodałam już nieco spokojniej. – Którą mogę kurować w domu
– warknęłam.
-
Wiesz, że nie o to tu chodzi.
-
Nie jestem wariatką! – krzyknęłam. – Dlaczego do cholery nikt mi nie wierzy?
-
No bo… - zaczął niepewnie. – No wiesz, byłaś tu… od 3 miesięcy, a ja… nie
zapomniałbym raczej o swojej ex… to znaczy wiesz, nie po trzeźwemu. Byliśmy
wszyscy w domu, Hazza oznajmił nam, że zszedł się z Caroline, a potem ty wybyłaś
z domu, nawaliłaś się w jakimś barze i jak wracałaś kompletnie zalana, potrącił
cię samochód. (dop.aut.: rozdział 25). I na tym się kończy twoja historia.
Zrozum, to wszystko o czym mówisz, musiało ci się przyśnić – wyjaśnił
spokojnie. – Wizyta u psychiatry dobrze ci zrobi.
-
Tak, pewnie, może jeszcze założycie mi kaftan bezpieczeństwa i zamkniecie w
izolatce? – warknęłam nerwowo.
-
Sam, my to robimy dla twojego dobra.
-
Jebcie się wszyscy – syknęłam, wchodząc do łóżka, po czym przykryłam się po uszy
kołdrą. – Wynocha z mojego pokoju!
-
To nie jest twój pokój – mruknął pod nosem, jednak posłusznie wykonał rozkaz.
Leżałam
tak w tym niewygodnym łóżku i myślałam nad tym, co mówili mi chłopcy. Przecież
to wszystko było takie realne. Jak to w ogóle możliwe? Może ja żyłam w jakimś
innym świecie, gdzie to wszystko się działo, a potem… Boże, ja rzeczywiście
potrzebuję psychiatry. Wstając z łóżka, wzięłam swoje kule i pokuśtykałam po
swoje rzeczy, pakując je do torby. Nie wytrzymam w tym miejscu ani minuty dłużej.
-
Słyszałem szum! – w pokoju nagle zjawił się Horan. – Co ty robisz?
-
A co TY robisz? – popatrzyłam na niego dziwnie.
-
Kazali mi cię pilnować.
-
Po co?
-
Żebyś… no wiesz, nie zrobiła niczego… głupiego.
-
Zaraz zrobię coś głupiego, ale z twoją twarzą.
-
Heeeej, ja tylko wykonywałem polecenia – obronił się blondynek. – Obiecali mi
za to kebaba – dodał robiąc podkuwkę z ust.
-
Kupię ci 2, jeżeli pomożesz mi się spakować i zawieziesz do domu –
powiedziałam, na co Farbowany przybrał zastanawiającą minę.
-
Chłopcy mnie zabiją, jeśli to zrobię – odparł po chwili.
-
A ja cię zabiję, jeśli tego NIE zrobisz – posłałam mu sztuczny uśmiech, na co
ten tylko ciężko westchnął. – W ogóle to gdzie oni wszyscy są?
-
Nie wiem – wzruszył ramionami. – Ale w każdej chwili mogą tu wrócić.
-
Dlatego musimy się pospieszyć – rzuciłam mu torbę pod nogi. – No już.
-
2 kebaby, tak? – zapytał, patrząc na mnie podejrzliwie.
-
Tak – zaśmiałam się siadając na łóżku i zaczęłam się z zainteresowaniem
przyglądać jak Głodomorra sobie radzi. Był beznadziejny. Już ja z tą złamaną
nogą radziłabym sobie lepiej. Zdecydowanie za dużo mu zaoferowałam.
*
Niall:
-
Ona mnie zmusiła! – krzyknąłem. – Powiedziała, że mnie zabije, a moją rodzinę
uwięzi i będzie ich przetrzymywać, wykorzystując seksualnie, co miałem zrobić?!
Poza tym, Harry… nie mogę oddychać – dodałem słabo, na co Lokaty poluzował
przycisk na mojej szyi, podczas gdy całą resztą swojego ciała przygniatał mnie
do ściany.
-
Niall? Jesteś idiotą – odezwał się Liam.
-
Ale o co wy się tak do mnie wszyscy sapiecie? – zapytałem z wyrzutem.
-
Dobrze wiesz w jakim jest stanie, ona nie powinna wychodzić z łóżka, a co
dopiero ze szpitala.
-
Ale to tylko złamana noga, dawała sobie świetnie radę schodząc po schodach –
odparłem, na co chłopcy posłali mi tępe spojrzenia.
-
Tu nie chodzi o nogę, baranie – pacnął mnie w głowę Payne.
-
Auaaa – jęknąłem, masując obolałe miejsce. – No to o co? – wciąż nie
rozumiałem.
-
Od tego wypadku musiała się mocno walnąć w głowę i teraz zachowuje się jak
psychopatka, nie powinna mieć w ogóle styczności z ludźmi, bo mogłaby ich nawet
zabić – odezwał się Louis, na co reszta posłała mu spojrzenia typu are you
fuckin’ kidding me.
-
Lou, nie wypowiadaj się, zanim wcześniej nikt ci nie udzieli głosu, okej? –
uśmiechnął się do niego Styles. To był jeden z tych jego ironicznych uśmiechów,
które często posyła mnie, czego naprawdę nie rozumiem. Ogólnie to wielu rzeczy
nie rozumiem, ale Hazzy i tych jego sarkazmów to już zwłaszcza.
-
Nie powinna być teraz sama, ona musi z kimś pogadać, z kimś kto będzie potrafił
jej pomóc i wyjaśnić, dlaczego ma wrażenie, jakby to, co się wydarzyło w jej
głowie było prawdziwe – wyjaśnił Liam.
-
W sumie to podobała mi się część, w której uprawialiśmy seks w moim łóżku w
Holmes Chapel – Styles zaczął głupkowato poruszać brwiami.
-
Nie przejmuj się, w prawdziwym świecie nigdy do tego nie dojdzie – Louis posłał
mu wredny uśmiech, mszcząc się za wcześniejsze słowa Lokersa.
-
Nieważne, myśle, że powinniśmy do niej jechać.
-
Ta, dobry pomysł – poparł go Zayn. – Ja poprowadzę – dodał zgarniając kluczyki
po drodze.
-
Siedzę z przodu! – wydarłem się, biegnąc w strone drzwi, jednak Payne stanął mi
na drodze. – Co? – popatrzyłem na niego zdezorientowany.
-
Nie.
-
Jak nie?
-
Nie siedzisz z przodu.
-
Ale dlaczemu?! – ryknąłem. – Ty siedziałeś ostatnio, teraz moja kolej!
-
Nie siedzisz w przodu dlatego, że nie jedziesz.
-
Ale…
-
Kara – przerwał mi. – Następnym razem pomyśl, zanim coś zrobisz – dodał po czym
wszyscy POZA MNĄ opuścili pomieszczenie.
-
Ja się zemszcze! – krzyknąłem, wybiegając za nimi, na co ci tylko się zaśmiali.
Zdjęłam pospiesznie buta i z całej siły rzuciłem w kierunku Louisa, który
brechtał się najgłośniej. Trafiłem go centralnie w głowę, na co ten stracił
równowagę i zaliczył przezajebistą glebę na szpitalnym korytarzu. – Karma jest
suką! – ponownie się wydarłem i popatajałem wesoło w stronę baru, gdzie miałem
zamiar uczcić moje zwycięstwo nad tymi frajerami mega-burgerem.
*
SAM:
-
Nie macie prawa! – krzyknęłam.
-
Jesteśmy twoimi rodzicami i owszem, mamy takie prawo – powiedział stanowczo
ojciec. – Jak jeszcze raz zobaczę cię w towarzystwie tych chłopaków, sięgnę po
inne metody, a uwierz, nie chciałabyś, bym to zrobił.
-
Przecież to nie jest ich wina!
-
Dziecko! – wtrąciła się mama. – Oni mają na ciebie zły wpływ, nie widzisz tego?
Ty nigdy wcześniej nie piłaś alkoholu do czasu kiedy zaczęłaś spędzać z nimi
każdą wolną chwilę. Żeby upić się do tego stopnia, żeby się przewrócić i dać
się potrącić? Wiesz, co mówili sąsiedzi?!
-
O tak, bo to się dla was liczy najbardziej. Opinia innych. O wszystko
obwiniacie chłopców, ale to oni byli przy mnie za każdym razem kiedy czegoś
potrzebowałam! To oni przesiadywali przy mnie całymi dniami w szpitalu! To oni
byli tymi, których zobaczyłam, jako pierwszych, gdy się obudziłam! Oni! Nie wy!
– krzyczałam z nasilającymi się łzami. – Wam zawsze było na rękę, że mnie nie
ma całymi dniami w domu, nie musieliście na mnie patrzeć, nie musieliście mnie
znosić, mieliście święty spokój. Nigdy się niczym nie interesowaliście, a teraz
co? Nagle wzorowi rodzice? – prychnęłam. – Jesteście żałośni.
-
Chyba się troche zapomniałaś – syknął ojciec.
-
Prawda boli, co? – zaśmiałam się sztucznie, na co ten wymierzył mi cios prosto
w policzek.
-
Nie waż się w ten sposób do nas odzywać – powiedział groźnie, na co ja tylko
pokręciłam z niedowierzeniem głową.
-
Tylko tyle? Nie macie nic więcej na swoją ob… - przerwał mi dzwonek.
Spostrzegłam
zdezorientowane spojrzenia rodziców, więc natychmiast ruszyłam w stronę drzwi.
-
Spodziewasz się kogoś? – usłyszałam z góry podczas przekluczania drzwi.
Otworzyłam
je o moim oczom ukazały się sylwetki chłopaków.
-
Heeej – wyszczerzył się Lou, jako jedyny uśmiechnięty. Reszta sprawiała
wrażenie, jakby chcieli mi wpierdolić.
-
Musimy pogadać.
No
pięknie, kolejne kazanie?
-
To nie jest odpowiedni moment. Ani dzień. Miesiąc, życie… Nie powinno was tu
być.
-
Ale to ważne.
-
Moi rodzice są wściekli, nie chcę, żeby wam się oberwało za nic. Idźcie stąd –
powiedziałam pospiesznie i zatrzasnęłam im drzwi przed nosami, wracając do
swojego pokoju.
-
Kto to był? – zahaczyła mnie po drodze mama.
-
Nikt – mruknęłam zamykając za sobą drzwi i ległam się na łóżko, gdzie
najchętniej spędziłabym resztę życia.
________________________________
jak
macie jakieś pomysły/sugestie, co do kolejnych rozdziałów to walcie w
komentarzach, postaram się uwzględnić wasze propozycje ;d