sobota, 1 lutego 2014

number seventy



Gdzie ty jesteś? – przeczytałam smsa od Nialla, gdy ignorowałam wszystkie jego połączenia. Nie wiem jak długo mnie już nie było, ale spacerowanie po parku późnym wieczorem wydawało mi się teraz naprawdę wciągającym zajęciem i nie miałam ochoty, by wracać do domu. Klapnęłam sobie na pierwszej lepszej ławeczce, wycierając ją ze śniegu, który zdołał ją z lekka przysypać i zaczęłam rozkminiać nad sensem życia. Swoją drogą to bardzo ciekawy wątek i chętnie bym go ogarnęła bardziej. Chyba zaczne się zastanawiać nad pójściem na filozofie.
Z moich myśli wyrwał mnie szelest, dobiegający niedaleko. Od razu wejrzałam w tamtym kierunku, jednak nic nie dostrzegłam. Dobra, troche się speniałam, przyznaje. Zaczęłam jednak sobie wmawiać, że to mi się przesłyszało i tam nikogo nie ma, okej. Trzymanie się tej myśli wydawało się być całkiem dobrym pomysłem, do czasu gdy szelest się nie powtórzył. Zerwałam się z ławki i zaczęłam powoli podążać w tamtym kierunku. Co ja robie? A jak to jakiś morderca? Gwałciciel? Powinnam uciekać w zupełnie inną stronę, a ja mu jeszcze wychodzę naprzeciw. Pewnie, co ma się koleś przemęczać, ułatwię mu złapanie mnie. Może się jeszcze rozbiore?
Będąc coraz bliżej, byłam już pewna, że ktoś tam idzie. Tylko kto normalny o godzinie 23 spaceruje po parku? No tak, ja.
- Sam? – usłyszałam znajomy głos, na co odetchnęłam z ulgą, jednak równocześnie zagotowało się we mnie z nerwów. – Co ty tu robisz?
- Ty mi wszczepiłeś jakiś czip czy inne chujostwo, że zawsze wiesz, gdzie jestem? – sapnęłam do lokatego.
- Chciałabyś – prychnął. – To ty zawsze jesteś tam, gdzie ja – odparł.
- Mhm, pewnie, bo ja nie mam nic innego do roboty – dopiero teraz dostrzegłam, że nie jest sam. Obok niego stała ta blond wywłoka Caroline. – A ty na chuj się patrzysz? – warknęłam do niej, na co ta zrobiła krok w tył. Dobrze, bój się.
- Nie tym tonem może, co? – obrobił tę lafiryndę, naskakując na mnie.
Swoją drogą to całkiem zabawnie wyglądało. Nastoletni chłopak, spacerujący z 2 razy starszą kobietą. Dobra, może nie 2 razy… 4. Każdy kto ich nie zna powiedziałby, że opiekunka zabrała na wieczorny spacerek swojego nadpobudliwego wychowanka, by ten się wyszalał przed snem i potem bez problemu zasnął, nie budząc nikogo w nocy. Boże, gdzie ja żyje.
 - Zejdź mi z drogi, nie mam nastroju na twoje głupie komentarze – mruknęłam, przepychając się przez nich, by przejść. Chyba najwyższy czas wracać do domu.
- Co, Ethanek rozkochał, wykorzystał i rzucił? – zakpił z nutką rozbawienia w głosie, na co stanęłam w miejscu i poczułam, jak się we mnie gotuje.
Odwróciłam się ponownie w ich kierunku i powolnym krokiem przybliżyłam się do nich, stając centralnie na wprost.
- Nie do końca – uśmiechnęłam się. – Chcieliśmy się zabawić, przyznaję, ale nie chciałam tego robić po tym, jak wpadłam z tobą – dodałam, nie zmieniając wyrazu twarzy.
Twarz Harrego natomiast zmieniła się i to bardzo. Ten jego głupi, ironiczny uśmieszek natychmiast zniknął, a na jego miejscu pojawiło się zakłopotanie i zdziwienie. Ogrooomne zdziwienie.
- O czym ty mówisz… - mruknął, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Jestem w ciąży – uśmiechnęłam się słodko.
- Gdzie ty kurwa jesteś? – zapytał zszokowany, tym co właśnie usłyszał, a Caroline zaczęła panikować i piszczeć, jak to się stało, że jej kochany Harruś ją zdradził.
- Jak to możliwe? – pisnęła, zatykając sobie dłonią usta.
- No nie wiesz jak to się robi? – zapytałam. – Po tym, jak byłaś u Harrego i spędziliście razem nudny wieczór, oglądając telewizję, on przyszedł do mnie, by się trochę zabawić – wyjaśniłam, uśmiechając się do niej. – No wiesz, poszliśmy do mnie do pokoju i po krótkiej grze wstępnej, Harry wypuścił ze swoich różowych bokserek tak zwaną hazzaco-
- Dość – przerwał mi lokaty. – Nie słuchaj jej – zwrócił się do Caroline. – Ona kłamie.
- Dlaczego miałaby kłamać? – w jej oczach można było dostrzec łzy. – Przecież nosisz różowe bokserki! – krzyknęła i zaczęła go okładać pięściami, na co ja zaczęłam się śmiać. Wyjęłam pospiesznie telefon i zaczęłam nagrywać te całą sytuacje. Jak będę miała kiedyś doła, odtworze to sobie i od razu humor mi się poprawi. Dobra komedia za darmo. Po co chodzić do kina, skoro można poobserwować sytuacje z życia wcięte z Harrym i Caroline w rolach głównych? To o wiele lepsze.
- Nienawidze cię! – krzyknęła i uciekła w pizdu.
Wciąż się śmiałam.
- Zabije cię – warknął i rzucił się na mnie, przez co przewróciłam się na zaspę śniegu.
- Jezu zimnooo, złaź ze mnie idioto! – krzyczałam, chcąc się uwolnić spod jego ciężaru.
- Chcesz dziecko? To będziesz je miała – powiedział i zaczął odpinać pasek od swoich spodni.
WTF?
- Czas, czas! – ryknęłam po stu próbach wydostania się, na co ten na chwile przestał się ruszać. – Jak tak bardzo chcesz odreagować po tych torturach z Caroline to możemy gdzieś iść, a nie tak na ziemi w środku parku – powiedziałam z głupawym uśmieszkiem.
- Jesteś pojebana – odpowiedział, schodząc ze mnie.   
- Harry – usłyszeliśmy nieopodal nas, wejrzeliśmy w tamtym kierunku i dostrzegliśmy Caroline. – Nie wiem gdzie mam iść – dodała smutno. – Zgubiłam się.
- Chuj mnie to boli – odparł i pomógł mi wstać, ciągnąc w zupełnie innym kierunku niż stał Flak.
- Co to było? – zaczęłam się śmiać, gdy byliśmy już dość daleko od niej. Chłopak milczał. - Oj Harry kochanie, nie smuć się, na tym świecie jest jeszcze wiele 72-letnich samotnych kobiet – dodałam z udawaną skruchą.
Ten w odpowiedzi mnie tylko popchnął, jednak usłyszałam cichy chichot. Boże, może w końcu zmądrzeje i zacznie sobie szukać kogoś w swoim wieku?
- Napiłbym się czegoś – odezwał się po dłuższej, milczącej wędrówce.
- Ja też – odpowiedziałam. – Tam niedaleko jest jakiś bar, idziemy?
Ten jak tylko usłyszał słowo bar przyspieszył kroku, prawie że biegł, byle tylko jak najszybciej się tam dostać. Spragniony wódki, jak zawsze.
Weszliśmy do środka, biorąc drzwi z kopa i stanęliśmy z rękoma na biodrach, rozglądając się po pomieszczeniu. Wielkie wejście? Jest.
Poczłapaliśmy do baru i zamówiliśmy sobie kilka kolejek, które prawie, że od razu pochłonęliśmy.
- Powiesz mi w końcu, co tutaj robisz? – zapytałam.
- Piję – odpowiedział, podnosząc kieliszek.
- Tu w Irlandii, debilu – pokręciłam z niedowierzeniem głową na jego głupote.
- Tak.
- Więc?
- Nie.
- Co nie?
- A co tak?
- Boże – strzeliłam się z otwartej w czoło, podnosząc kolejny kieliszek i wypiłam całą jego zawartość.
Powtórzyliśmy czynność kilka razy i w ten oto sposób już po chwili ledwo co ogarnialiśmy, co się wokół nas dzieje.
- Musze siku – odezwał się Hazz, wstając z miejsca i udał się w kierunku wyjścia.
W tym czasie postanowiłam wypić sobie jeszcze troszke. Fakt, że nie miałam już siły i wiedziałam, że z każdym kolejnym kieliszkiem jestem bliżej spotkania z tygrysem, niczego tutaj nie zmieniał. Nie wiem ile czasu już minęło odkąd Styles wyszedł, ale każdy normalny sikający, powinien już dawno wrócić. Postanowiłam go więc poszukać. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Podniosłam dupe i stanęłam na nogach, lekko się kiwając.
- Wow – mruknęłam na swój stan. Chwiejnym krokiem ruszyłam w strone drzwi i po chwili opuściłam bar. Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam Hazze, siedzącego pod drzewem. Ja pierdole.
- Oł, oł, oł yts meeedżyk! – darł ryja, grając na niewidzialnych instrumentach.
- Co ty robisz? – podbiłam do niego, patrząc na niego dziwnie.
- Dziękuję, Irlandia! – wydarł się, machając rękoma. – O hej Sam – zdawało się, jakby dopiero teraz mnie zauważył.
- Czemu tak siedzisz? – zapytałam.
- Nie mogę wstać. Ale proszę, nie rób z tego afery… - mruknął. – A co u ciebie?
- Bez zmian – wzruszyłam ramionami.
- Nie martw się! – krzyknął, podnosząc się powoli z ziemi i już po chwili stał przede mną, chwiejąc się na wszystkie strony. – Wow… do 3 razy sztuka – odparł z uznaniem. – Mam coś w zanadrzu! – po raz kolejny się wydarł i zaczął trząść kieszenią od kurtki, w której miał pełno drobniaków, robiąc przy tym dźwięk, jakby grał na dzwonkach. – Jingle bells, single bells, jingle aaall the waaaaaaaaay!
 - Ciiiiicho – przytknęłam sobie palec do ust.
- Hej, hej, ja tu kolęduję! Powinnaś mnie poczęstować kakałkiem i pierniczkiem – oburzył się. – Ale co się dzieje?
- Chyba powinnam już wracać. Ty w sumie też.
- Okej! – ryknął i pociągnął mnie za rękę w kierunku głównej drogi. – Hej, słyszysz to? Co to za dźwięk? – zapytał w pewnym momencie, rozglądając się dookoła.
- Dźwięk muzyki? – odpowiedziałam, patrząc na niego dziwnie. – Pewnie gdzieś niedaleko jest jakaś impreza.
- Chodźmy tam! – krzyknął i pociągnął mnie w tamtą stronę.
Co? Jego pojebało?
- Nigdzie nie ide! – zaczęłam mu się wyrywać. – Dopiero co byliśmy w barze! – Chłopak jednak nie dawał za wygraną. Przerzucił mnie przez ramie i zaczął podążać w kierunku domówki, nie zważając na moje walenie go w pięściami w plecy i wiercenie sie. Po jakimś czasie zabrakło mi już sił, chyba byłam za bardzo pijana.
Gdy byliśmy już na miejscu, Styles postawił mnie na ziemi i zaczął pukać do drzwi.
- Wiesz w ogóle czyj to jest dom? – zapytałam.
- Nie! – krzyknął, śmiejąc się.
- A znasz tam kogoś?
- Nie! – krzyknął znowu. – Ale oni znają mnie – uśmiechnął się głupio, poruszając brwiami w ten swój sposób.
Po serii pukań nikt nam nie otworzył, co w sumie nie zdziwiło mnie za bardzo, w końcu muzyka grała zajebiście głośno. Było ją słychać na kilometr.
Ruszyliśmy więc się rozejrzeć dookoła domu. Stanęliśmy na tylnim podwórku i przyglądałam się, co głupiego tym razem Lokaty wymyśli. Stał tam tak pod oknem na pierwszym piętrze i patrzył się to na nie, to na drzewo. Potem znowu na okno i na znowu na drzewo. Okno, drzewo, okn… O nie!
- Chyba nie myślisz o tym, żeby… – zaczęłam powoli, ale Hazz mi przerwał.
- A właśnie, że myślę! – powiedział, śmiejąc się.
Wszedł na drzewo lekko się chwiejąc i przesunął się na wyższą gałąź. Zrobiłam to samo, raz się żyje! Gdy już prawie byliśmy, chyba stanęłam na zbyt słabą gałąź, bo poczułam jak lece w dół.
- Niee! – krzyknął Styles, gdy złapałam się go w locie i oboje zlecieliśmy na dół. W sumie to nie czułam aż tak dużego bólu. Pewnie to przez alkohol. Albo dlatego, że wylądowałam na Kędzierzawym, który nie wiadomo czemu zaczął się śmiać. Co nas nie zabije to nas wzmocni!
- Z czego się śmiejesz? – zapytałam też się śmiejąc.
- Następnym razem zawiadom mnie mailem co zamierzasz! – krzyknął.
- Chodź na tę domówkę – powiedziałam, wstając z ziemi i otrzepałam się ze śniegu. Chłopak zrobił to samo, po czym ponowiliśmy naszą próbę dostania się do owego domu. Tym razem nam się udało, victoria! Niewiadomo  czemu zaczęłam piszczeć z radości, a za chwilę Styles się przyłączył i zaczęliśmy tańczyć taniec radości i chuj wie co jeszcze.
- Klata! – krzyknął i przybiliśmy klaty. Mnie oczywiście zabolało, chyba wiadomo dlaczego.
Zeszliśmy na dół, gdzie odbywała się jakaś msza? Co kurwa, msza? Ludzie mówili coś dziwnego, a tak apropos to trafiliśmy na domówkę u jakichś metali i rastafarian razem ze sobą połączonych. Nie byli ubrani normalnie, to na pewno wiem. Wyłapałam końcówkę ich ‘modlitwy’:
- Niech Joint będzie z nami – powiedział jeden, stojący na środku sali.
- I z buchem twoim! – odpowiedziała reszta.
Oczywiście razem z lokatym zareagowaliśmy na to wszystko śmiechem. Nagle wzrok wszystkich ludzi skierował się na nas, po czym podeszli do nas jacyś goryle. O Boże, jestem za młoda, żeby umierać!
- Nie weźmiecie mnie żywcem! – wydarł jape Styles i poleciał szybko w kierunku drzwi, zgarniając po drodze butelke wódki. Wyleciał z domu, jakby miał on zaraz wybuchnąć i rzucił się w krzaki przez budynkiem. Zrobiłam to samo.
Gdy dotarło do nas co właśnie odjebaliśmy zaczęliśmy się automatycznie śmiać. Gdy już się troche uspokoiliśmy Hazza wyjął spod kurtki naszego skarba, odkręcając wesoło korek.
- Ale tak bez popitki? – zapytałam.
- Nie marudź, kryzys jest – powiedział i pochłonął dość dużą ilość alkoholu, podając mi butelkę.
- Ale ja nie lubię tak - jęknęłam.
- To daj to – sięgnął ręką w celu zabrania mi wódki.
- Nie no dobra – powiedziałam szybko, robiąc dziwny grymas. Napiłam się najwięcej ile mogłam, po czym od razu zaczęło mnie palić w gardle. Po chwili Harry przejął butelkę i zrobił to samo, co ja przed chwilą. Potem ja i potem znowu on… potem już tego nie pilnowałam. I tak oto całą butelkę pochłonęliśmy w niecałe pięć minut.
Następnie Styles znowu poszedł się wysikać, tylko tym razem sprawiło mu to mniejszy problem. Mimo to co krok była gleba, w sumie ja nie byłam lepsza. Tyle, że ja nie chodziłam tylko leżałam sobie na trawie i się śmiałam. Kędzierzawy chyba odpuścił, bo nie dał rady doczłapać się za płot, gdzie chciał załatwić swoją potrzebę, więc wrócił do mnie i położył się obok.
- Wiesz co Harry? – odezwałam się.
- Co?
- Mam większe obcasy niż ty chuja – powiedziałam, nawet nie wiem czemu.
- Przecież ty nie nosisz obcasów – odparł robiąc dziwną minę.
- No właśnie! – krzyknęłam. Mój mąż będzie miał zajebistą żonę!
- Ale nie widziałaś go w akcji! – krzyknął.
- Ej, a mogę ci namalować na zębach takie małe penisy? – zapytałam go tak z dupy.
- A po chuj? – zapytał.
- Żebyś miał chujowy uśmiech, bo teraz za ładny jest! – krzyknęłam i zaczęłam się śmiać. Styles zareagował podobnie, wszyscy kochają moje żarty!
Po kilku minutach naszych napadów śmiechu poczułam wibracje w kieszeni. Wyjęłam telefon  i chciałam wejrzeć, kto próbuje się do mnie dobić, jednak wydawał mi się on wtedy taki ciężki, że nie zdołałam go utrzymać i upuściłam go sobie na twarz.
- Auaaa – zawyłam.
- Co? – obudził się lokaty.
- Chyba złamałam nos – powiedziałam, masując się po nim.
- Ej spać mi się chce.
- To śpij?
- Tu?
- A gdzie?
- Mam hotel.
- Gdzie?
- W Dublinie.
- Serio – zaczęłam się śmiać, nawet nie wiem czemu. – Pewnie i tak nie będziesz mógł się tam dostać.
- Bo co, bo Flack?
- No.
- A może… - zaczął tajemniczo. – Niall by mnie przekimał?
- Pokocha ten pomysł! – krzyknęłam wesoło, wstając z miejsca. – Chodźmy – dodałam i podając mu rękę, poczłapaliśmy w kierunku posiadłości Horana.
Jak się okazało dom blondaska wcale nie był tak daleko. Jak tylko przeszliśmy przez bramę, Hazza natychmiast poleciał w kierunku drzwi wejściowych, na co rzuciłam się za nim w pościg. Oczywiście tuż przed drzwiami się o coś potknął i się wyjebał, potem ja się potknęłam o niego i skończyłam podobnie.
- Co do kurwy? – jęknął, masując się po nodze.
- Niall nie może nas usłyszeć – powiedziałam, podnosząc dupe z ziemi. – Ani zobaczyć.
- Oł – mruknął pod nosem. – Więc nie radzę korzystać z tych drzwi – powiedział, wskazując na nie.
- Dlaczego? – zapytałam.
- Dlaczego? – powtórzył. – Powiem ci dlaczego – dodał patrząc na mnie. Nabrał powietrza w płuca, po chwili je wypuścił i wciąż się patrzył, nic nie mówiąc. Jeszcze przez chwili staliśmy tak w ciszy, a ja się na niego patrzyłam, czekając aż w końcu się odezwie. – Co? – zapytał.
- Dlaczego? – powtórzyłam.
- Co dlaczego? – popatrzył na mnie zdezorientowany.
Jego mózgiem mrówki mogłyby grać w golfa. Serio, o ile w ogóle by trafiły.
- Czemu nie możemy tędy wejść?
- Aaa, trzeba było tak od razu – mruknął. – Niall pewnie siedzi pod drzwiami i tylko czeka aż wrócisz, a przecież chcemy tego uniknąć, tak?
- Tak.
- Więc chodź – powiedział, ciągnąć mnie za rękę.
- Dokąd idziemy? – zapytałam.
- Hej! – zatrzymał się w miejscu, spoglądając na mnie. – Ja tu jestem od zadawania pytań! – krzyknął. – Dokąd idziemy?
Patrzyłam na niego jak na największego idiote i nie miałam jakoś pomysłu, co należy w takiej sytuacji powiedzieć. Zaczęłam się więc śmiać.
- Okno! – krzyknęłam po chwili, dostrzegając je na wysokości 2 metrów.
W końcu wprawę już mamy.
Zaczęliśmy się czaić pod murem, trzymając ręce złożone na kształt pistoletu, jakby po drugiej stronie był jakiś morderca.
- Kurwa! – ryknął w pewnym momencie Lokaty.
- Bond, co ci jest?
- W coś zajebałem – syknął z bólu.
- Do wesela się zagoi, właź przez to okno – nakazałam.
Po kilku próbach w końcu mu się udało. Z lądowaniem jednak miał mały problem, bo słychać było niezły huk.
- Nic mi nie jest! – krzyknął.
Po chwili zrobiłam to samo.
- Złap mnie za… jak jej tam… rękę – mruknął Hazz i wspólnymi siłami próbowaliśmy podnieść się z podłogi, jednak niezbyt nam się to udało, bo po chwili ponownie zaliczyliśmy glebę.
- Nic mi nie jest – powiedział znowu.
- To super, ale siedzisz mi na głowie – mruknęłam, uwalniając się spod jego ciężaru.
Chwile później nastała nagle jasność. Ktoś zapalił światło. Popatrzeliśmy do góry i ujrzeliśmy Nialla, stojącego w progu. Wejrzeliśmy spanikowanymi minami na siebie nawzajem, Hazza próbował się w tym momencie podnieść, jednak znowu niezbyt mu to wyszło.
- Ciiii! – uciszyłam go, gdy ten zaczął jęczeć z bólu.
- Tak, ciii – odezwał się Niall. – W końcu nie chcemy mnie obudzić – dodał ironicznie. - Czemu mi to zrobiłaś? – zapytał, kręcąc z niedowierzeniem głową.
- Ja… ja nie wiem – mruknął Harry. – Ale czy wiesz jak pięknie wyglądasz w tym świetle? – popatrzył na niego z uznaniem.
- Nie do ciebie mówię – mruknął.
- Ani ja do ciebie – odpowiedział. – Chyba, że teraz. Teraz mówię do ciebie, ale właśnie to kończę.
- Idź już spać.
- Okej – powiedział bez namysłu i położył się na podłodze.
- Musimy pogadać – zwrócił się do mnie, zamykając za sobą drzwi.
- Zdecyduj się wreszcie! – ryknął Hazz, podnosząc się z podłogi.
- Albo nie – mruknął zrezygnowany. - Zrobimy to jutro – dodał i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
Ja natomiast wstałam i odbyłam długi i romantyczny spacer do lodówki. Pochłonęłam pare łyków mrożonej herbaty po czym ponownie wróciłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko, chcąc w końcu doznać snu.

___________________________

ok, równiutkie 2 lata temu dodałam rozdział ze względu na urodziny Harrego, więc teraz robię to samo, tyle że wtedy nie mogłam uwierzyć, że kończy 18 lat, a teraz już nawet nie jest nastolatkiem, czy mogę już płakać???//??/
wszystkiego najlepszego dla najcudowniejszego chłopaka na Ziemi, z tej też okazji cały rozdział poświęcony praktycznie tylko jemu :) + z okazji wyników ankiety, ale to mniej ważne.

3 komentarze:

  1. to
    jest
    nienormalne
    i ryje mi psychike
    ale i tak to kocham XDDDDD

    boże cudowne, śmieje sie jak debilka, jesteś moim mistrzem jeśli chodzi o polepszanie mi humoru hahaha harry i sam są tacy zjebani, jejku chce ich w swoim życiu *-*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak osoba powyżej potwierdzam - ryjesz psychę
    podczas czytania tego rozdziału nie da się nie śmiać , jest po prostu odlotowy !
    Sama nie wpadłabym na tak zabawne , świetne dialogi.
    Jesteś moim guru

    OdpowiedzUsuń
  3. Krztusze sie ze smiechu. Poklaniam sie do stup.

    OdpowiedzUsuń