piątek, 14 lutego 2014

number seventy two



- Ej Niall – rzuciłam, gdy spotkałam go na korytarzu. – Zrób mi jeść.
- Czemu? – popatrzył na mnie dziwnie.
- Bo przez całe życie to ja robiłam je tobie, mógłbyś mi się w końcu za to odwdzięczyć.
- Czekaj, niech pomyśle… hmm, nie – odparł prawie od razu.
- No weeeź - zawyłam. – Dlaczemu nie? Chcesz, żebym umarła z głodu?
- Zjadłem ostatnie jajko z lodówki, nie ma nic do żarcia – wzruszył ramionami i popatatajał sobie do pokoju przed telewizor. Rozwalił się na kanapie i włączył Nickelodeon, wpatrując się w swojego idola czyt. SpongeBoba, kompletnie olewając to, że ja ledwo żyję.
Weszłam na kanape i usiadłam mu na głowie, skacząc sobie i zaczęłam się drzeć, jak bardzo jestem głodna.
- Jezu Sam, zamknij morde – powiedział, spychając mnie z siebie.
- Chcesz, żebym umarła?
- Idź sobie coś kupić.
- Nie wiem gdzie tu są sklepy.
- Idź do swojego kochasia, co go poznałaś. On na pewno się orientuje, co gdzie jest.
- Chodzi ci o Ethana? – zaśmiałam się bez humoru. – Wciąż się o to wściekasz?
- Nie wściekam się tylko o Et… jak mu tam. Ale też o to, że się wczoraj najebałaś ze Styles’em, wcześniej uciekając z kolacji pod głupim pretekstem zostawienia czegoś na tarasie. Serio? Stać się na coś lepszego.
- No przepraszam no, to się więcej nie powtórzy.
- Jasne, że się nie powtórzy, bo nigdy więcej nie będzie takiej okazji. Nigdy więcej cię o nic nie poproszę – powiedział i wstając z miejsca, wyszedł z pokoju.
Dobra, takiego Nialla jeszcze nigdy nie widziałam. Co się z nim stało? Przez niego mam teraz wyrzuty sumienia. I wciąż jestem głodna.
Podążyłam w ślady Horana i również opuściłam pokój. Zeszłam na dół, gdzie zastałam Harrego, bawiącego się telefonem.
- Chodź ze mną do sklepu – rzuciłam. Jak się zgubię, to chociaż nie będę sama.
- Po co?
- Pojeździć na nartach – wywróciłam oczami.
- Dobra – wzruszył ramionami i ruszył w kierunku wyjścia.
Zrobiłam to samo. Udaliśmy się w kierunku auta Nialla, które pożyczyliśmy bez pozwolenia i wyjechaliśmy na drogę.
- Wiesz gdzie to?
- Jasne, że wiem – prychnął.
- Skąd?
- Jestem Harry Styles, ja wiem wszystko.
Olałam to i włączyłam sobie radio, które Haz natychmiast podgłosił, gdy tylko usłyszał znajomą melodię swojej własnej piosenki.
- Jesteś Harry Styles i jesteś zakochany w sobie – poprawiłam go, wywracając oczami.
Po paru minutach jazdy byliśmy na miejscu. Wyszliśmy z samochodu i ruszyliśmy w strone marketu. Rzucaliśmy do wózka wszystko, co uznaliśmy za potrzebne, dojeżdżając do działu ze słodyczami, gdzie wrzucaliśmy praktycznie wszystko. Gdy Haz dorwał się do ememensów, zgarniając je wszystkie do wózka, zapełnił go tym samym do końca.
- Kurwa mać, co to za sklep? Jak może być tak mało ememensów?! – zaczął się drzeć.
- Ogarnij dupe – uspokoiłam go. – Przecież tu jest około 30 paczek - popatrzyłam na wypełniony żarciem wózek.
 - Co? Tylko 30?! Daj mi tu kierownika tego burdelu! - darł się, a ludzie się na nas patrzyli jakbyśmy od czubów uciekli. Złapałam go za kurtkę, ale ten się jeszcze wyrywał. Przyjebie mu zaraz.
- No zostaw mnie! Ememensy mnie wzywają! – darł japę.
- Ciebie to zaraz psychiatryk będzie wzywał – wyciągnęłam go jakoś z tego działu i poszliśmy za wszystko zapłacić. – Wracasz jutro z nami, no nie? – zapytałam, gdy człapaliśmy do samochodu obciążeni z każdej możliwej strony torbą z zakupami.
- No, parapetówka w końcu, to wiadomo – ucieszył się.
- Chłopcy kupili w końcu ten dom? – zdziwiłam się. – Tak szybko?
- Zobaczysz.
- Przecież właśnie mi to powiedziałeś…
- Zobaczysz – powtórzył tajemniczo, wsiadając do auta.
Debil.
Zrobiłam to samo, po czym od razu ruszyliśmy z parkingu, włączając się do ruchu.
Jechaliśmy i jechaliśmy. Według moich obliczeń powinniśmy być już dawno na miejscu, za pierwszym razem zajęło nam to o wiele mniej czasu.
- Ej Styles, tobie się drogi czasem nie pojebały? – wejrzałam przez okno na nieznaną mi okolice.
- Nie? – prychnął, lecz w jego głosie można było wyczuć niepewność. – Widzisz tego menela? – kiwnął na typka, kroczącego dzielnie chodnikiem, mimo upadków co 5 metrów. – Mijaliśmy go gdy jechaliśmy do sklepu.
- I tylko tyle uszedł? – zdziwiłam się, przyglądając się żulowi. – Może go podwieziemy?
- Jasne, że tak, Sam. To genialny pomysł! – krzyknął ironicznie z udawanym entuzjazmem, na co tylko wywróciłam oczami.
- Przyznaj chociaż, że nie masz pojęcia, gdzie jedziesz.
- Nie mam pojęcia, gdzie jadę.
- Nie masz pojęcia, gdzie jedziesz?! – ryknęłam.
- Kazałaś mi to powiedzieć!
- Gdzie ty byłeś, jak mózgi rozdawali?
- Spokojnie, trafimy.
- Włącz GPS’a.
- Dobra – mruknął, zjeżdżając na pobocze. Zaczął się bawić sprzętem, oczywiście przez 15 minut próbował go włączyć, a gdy wreszcie mu się to udało, obdarzył mnie swoim spojrzeniem.
- Co się gapisz?
- Podaj adres.
- Adres Nialla?
- Nie, tego żula co go mijaliśmy, w końcu chciałaś go podwieźć, tak?
Walnęłam co z całej siły w ramie, na co ten tylko zawył z bólu. Jeszcze jeden sarkastyczny tekst w moim kierunku i go powiesze za jaja na sygnalizacji świetlnej.
- Jak możesz nie wiedzieć, gdzie mieszka Niall – pokręciłam z niedowierzeniem głową. – Mullingar… - zaczęłam, zastanawiając się co dalej. – Ummm, Irlandia – dodałam powoli.
- Dobrze, że ty wiesz – wywrócił oczami, opierając się o fotel.
- To ty nas zgubiłeś – burknęłam, wysiadając z auta.
- Gdzie ty idziesz?
- Zapytam kogoś, w końcu na pewno każdy w Irlandii zna adres Horanów – powiedziałam i ruszyłam w kierunku jakiegoś typka, który stał plecami do mnie. – Przepraszam? – puknęłam go lekko w ramie, a gdy ten się odwrócił, natychmiast pożałowałam, że podeszłam akurat do niego.
- O Sam – uśmiechnął się głupio. – Przyszłaś się ze mną umówić? – zaśmiał się.
O głupoto, bądź pozdrowiona.
- Przykro mi, nie jestem instytucją charytatywną – obdarowałam go jednym z najbardziej sztucznych uśmiechów, na jaki było mnie stać i ruszyłam w zupełnie inną stronę. Irlandia wcale nie jest taka mała, dlaczego musiałam tu spotkać akurat Ethana? Chociaż w sumie on na pewno zna adres Nialla, w końcu był tam nie raz.
Pełna optymistycznych myśli podbiłam do kolejnego typka, spotkanego na chodniku, jednak ten nie miał pojęcia, o kim mówię. Serio, jak można nie znać Horana? Kolejnej osobie, której zadałam to samo pytanie, co poprzednim, musiałam powtarzać chyba z 8 razy, bo nie słyszała, a na koniec się okazało, że miała wyłączony aparat słuchowy. Inny ziomek mnie postraszył policją, bo niby naruszam jego przestrzeń osobistą, więc spierdoliłam stamtąd jak najszybciej.
Udałam się w kierunku samochodu i zapukałam w szybę, by Haz mi ją otworzył. Oczywiście nie robił nic, byśmy trafili do domu, zamiast tego siedział sobie na czillu, słuchając radia i pałaszował chipsy.
- Dzięki za pomoc – burknęłam. – Idź podbij do Ethana i zapytaj o adres. Pamiętasz go, no nie?
- Czemu akurat do niego? – popatrzył na mnie jak na idiotkę.
- Bo znudziło mi się podbijanie do przechodniów i tłumaczenie im kim jest Niall, oni nie mają pojęcia, że ktoś taki mieszka w okolicy. A Ethan zna adres, możliwe, że jako jedyny.
- Sama nie możesz? – podniósł do góry brwi, wkładając do buzi chipsa.
W odpowiedzi otworzyłam drzwi od auta i wywlekłam go za szmaty na zewnątrz. Usiadłam na jego miejscu i biorąc chipsy, leżące na siedzeniu obok, zaczęłam je jeść w podobny sposób, co lokaty wcześniej.
- Nie kochanie, nie mogę – uśmiechnęłam się głupio i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Podgłosiłam sobie radio i obserwowałam jak Styles wypełnia swoją misję. Podbił do chłopaka i rozmawiał z nim o czymś bardzo zawzięcie. Nie rozumiem tylko dlaczego tak długo. Pytanie się o droge nie zajmuje więcej niż 2 minuty, a oni się tak rozgadali, jakby opowiadali sobie historie swojego życia. Po 10 minutach Harry wrócił do samochodu i zapinając pasy, nie odezwał się ani słowem.
- No? – zaczęłam. – Masz ten adres?
- A, tak – pokiwał głową. – Jedź prosto.
Zrobiłam co kazał, spoglądając na niego niepewnie.
- Tak po prostu ci go dał?
- Nie do końca – uśmiechnął się niewinnie.
- Co znaczy nie do końca? – popatrzyłam na niego podejrzliwie.
- Powiedział, że masz przyjść do Nandos wieczorem.
- Że co mam zrobić?! – ryknęłam. – Wrobiłeś mnie w randkę z tym kretynem?
- To nie randka – zaśmiał się niepewnie. – Serio Sam, co jest gorsze, spotkanie się z tym typkiem na pare minut, czy błądzenie po Irlandii przed pare godzin?
- Czemu zawsze ja musze płacić za twoje błędy?
- Bo będę ojcem twojego dziecka? – zapytał, spoglądając na mnie, na co mimowolnie wybuchłam śmiechem.
Reszta drogi obyła się bez zbędnego błądzenia, pewnie dlatego że tym razem to ja prowadziłam. Nauczka na przyszłość – nigdy więcej nie dawać Harremu wsiąść za kierownice. 



_____________________
 

rozdział jakiś taki bezpłodny, ale niech już będzie
czekam na wasze opinie!

4 komentarze:

  1. Jest świetny ! Śmiałam się jak wariatka . Z resztą nadal to robię

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże jak ja bym chciała , aby Styles był taki jak w twoim opowiadaniu.
    Mimo że piszesz , iż jest bezpłodny to mi się bardzo podoba i według mnie jest jednym z najlepszych :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy ona będzie z Harrym? Nie mogę się doczekać kocham tego bloga i dialogi są zajebiste. Więc tak szykuj się na taki długaśny komentarz (lub nie). Więc zacznę od tego, że masz bardzo fajny styl pisania. Nie masz ubogiego słownictwa i to dobrze. To opowiadanie jest humorystyczne. Powinnaś się reklamować na innych blogach czy coś w tym stylu, żeby więcej osób się dowiedziało o tym ff. Zauważyłam, że wcześniej miałaś więcej czytelników, ale przez tą przerwę ludzie pomyśleli, że to koniec. Ja sama cieszę się że wtedy wróciłaś i kontynuujesz bloga. Dla mnie to opowiadanie może mieć nawet 1000 rozdziałów i mi się nie znudzi. Znalazłam tego bloga na jakimś spisie tylko takim zakończonym na początku 2013 roku, albo reklamowałaś się gdzieś, w każdym razie nie pamiętam, ale wiem, że cieszę się, że tu trafiłam. Pamiętam jak na początku się bałam, że ona będzie z Zaynem. Nie, że mam coś do Zena ale wolę żeby była ze Stylesem, bo do niego bardziej pasuje. Hmm... mam pytanie. Czy mogłabyś zrobić taką zakładkę Bohaterowie. Chciałabym sobie wyobrazić Sam.

    Zapraszam do mnie: i-back-for-you-darling.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń